wtorek, 16 września 2014

#8 Zawrotny zawrót





***




   Trzy strzały.
   Dwie sekundy na ocenienie sytuacji.
   Jedna ofiara.
   I zero możliwości na ucieczkę bez świadków.

   Przeklęłam, jeszcze raz rzucając okiem na ciało napastnika, i złapałam za koszulę Lucasa, aby wstał już na nogi. Bez słowa spojrzał na mnie, ale ja nie miałam czasu, aby mu wszystko wyjaśniać. Wystrzeliłam dwa naboje, żeby pozbyć się zawiasów w małym oknie, które teraz roztrzaskane leżało na podłodze. Chłodny wiatr z zapachem deszczu rozniósł się po otoczeniu,  ale adrenalina, która budowała w moich żyłach, nakazała mi natychmiast zapomnieć o wszystkim innym i wyskoczyć przez otwór. Okno, choć małe i istniejące wysoko na górze, idealnie nadawało się na ucieczkę dla nas dwojga. Wiedziałam,  że teraz nie mogłam zostawić dawnego znajomego, aby wygadał się przy swoich fankach. Musiałam go ratować. 
   Tak jak i siebie. 

___________________________________________________

   - Cofnij się, wróć - przerwał mi w połowie zdanie Lucas, wciąż nie wierząc, że jestem płatnym zabójcą, który poszedł sobie na należyty ,,urlop". - Zacznij od początku. Wszystko powoli... 
   Przewróciłam oczami i odwróciłam się od niego, waląc pięścią w mur. 
   Z całej siły. I tak, bolało. Ale nie przejmowałam się tym. Choć na pięści dało się zauważyć już krew, krew była dla mnie niczym powietrze. Byłam kompletnie do niej przyzwyczajona. 
   Nie to co Lucas, który zbladł, gdy zobaczył, jak strużka krwi pojawia się na betonie.
   Od pięciu minut tkwiliśmy w zaułku, ślepej uliczce, bez możliwości jakiegokolwiek wyjścia. I to wszystko przez Lucasa, który w połowie drogi do bezpiecznego miejsca, gdzie nikt za nic nie powinien nas znaleźć, ani szukać, dostał ataku zadyszki i paniki. Przez ten czas, dopóki młody gwiazdor nie odsapnął sobie, kazał mi wszystko wyjaśnić. A ja stwierdziłam po dłuższym zastanowieniu, że nie będę go okłamywać, tak jak on mnie, bo w końcu wcześniej czy później zniknę z jego życia, powiedziałam mu o wszystkim. A on? Cóż, nie przyjął tego za prawdę i patrzył się na mnie właśnie z wątpieniem. 
     - Dobra, jeśli będzie ci to lepiej zrozumieć, jestem sobie niewinną kobietą, która zadarła z kryminalistami, których notabene jednego z nich widziałeś, i chcą mnie zabić. Zrozumiałeś? - zapytałam ze śmiechem, jednak mój uśmiech zawisnął jedynie w powietrzu i się rozpłynął, gdy do moich oczu doszedł obraz wściekłości Lucasa. 
      - Do diabła! Susan! Czy jak tam się zwiesz! Sama jesteś kryminalistką i... 
      - Ha! A jednak mnie zrozumiałeś! - zaśmiałam się, chcąc obrócić to w żart, jednak jedynie pozyskałam jeszcze większy gniew ze strony mężczyzny. 
      - I co? Zamierzasz mnie teraz zabić? Teraz już wiem, czemu tak przede mną uciekałaś w lesie... - Prychnął z pogardą, schował ręce w kieszeń spodni i wzniósł oczy ku niebu, jakby tam właśnie kryła się odpowiedź. - Myślałaś, że to ja jestem jednym z tych - wskazał palcem w stronę ulicy, gdzie zgiełk uliczny dawał o sobie znać - czy tam jednym z  w a s  i chcę cię złapać. - Znowu się zaśmiał, jakby nie wierząc własnym słowom, ale chwilę później skrył swoją twarz w dłoniach i kucnął przy murze, oddychając jeszcze ciężko. - Do diabła! Czemu zawsze muszę prowadzić takie pochrzanione życie? Myślałem, że spotkałem zwykłą, fajną kobietę, a ona okazuje się zabójcą, który w każdej chwili może mnie zabić. Boże! Za co! - warknął i ponownie przystanął na nogach, wymierzając we mnie zabójcze spojrzenie. 
     A ja sobie stałam nadal za kontenerem od śmietnika, zupełnie nie wiedząc co odpowiedzieć.
     Lucas zaczął maszerować okrężne kółka na zabłoconym chodniku. Miałam wrażenie, że za chwilę wydepcze tę ścieżkę tak, że przekopie się do Chin. Ale nie... on znowu stanął, spojrzał na mnie i prychnął z pogardą, kręcąc przy tym głową. 
      - I co zamierzasz teraz ze mną zrobić? - zapytał w końcu, przystając w bezpiecznej odległości ode mnie. 
      Przynajmniej tak myślał, że bezpiecznej - nie wiedział jaka byłam szybka i na ile sposobów mogłabym zabić. Mogłabym, gdybym chciała. Ale nie chciałam go zabić. Nie wiedziałam czemu, ale podobało mi się, że w końcu komuś się wygadałam, kim jestem. A on? Choć nie przyjął tego w zupełnej cierpliwości i zrozumieniem, ale przynajmniej nie uciekł z krzykiem, wołając policję, a ja nie musiałam udawać spidermana i znaleźć sobie jakąś linę, aby wspiąć się na kilkunastometrowy blok mieszkalny i poszybować niezauważona, uciekając od wszystkich wariatów, którzy mnie ścigają. 
     Ale również nie mogłam go w tym stanie zostawić i czekać, aż powie jakiemuś ze swych ochroniarzy o moim istnieniu. 
      I także nie mogłam go zabrać ze sobą, bo w końcu Lucas - czy tam Luck - był wielkim gwiazdorem i za parę minut, jak nie już, wszyscy dowiedzą się, że go nie ma nadal w kiblu ze mną. Jego ochroniarz widział moją twarz, więc na pewno powiąże mnie ze zniknięciem piosenkarza i trupem zabójcy. 
      Choć miałam tylko chwilę na zastanowienie się, wiedziałam już, że moja decyzja będzie nieracjonalna i samolubna. 
      Bo wybrałam tak zły wybór, że już w trakcie tego robienia pożałowałam swych czynów. 
      - Wybacz, Lucas. Mam nadzieję, że zrozumiesz - powiedziałam i w jednej sekundzie wyciągnęłam z torebki aplikator, wyglądający na długopis, z małą igiełką na przycisk, wraz z środkiem nasennym. 
      I dźgnęłam mu to w tętnicę, zanim zdążył mrugnąć, czy inaczej zareagować. 
      A potem zsunął się na ziemię, a ja musiałam wymyślić plan, aby nas obu przetransportować w bezpieczne miejsce, nie narażając się na żadnego przechodnia, który na nas źle spojrzy. 


_____________


     Serio? Serio wpadłam na to, aby przebrać się w ciuchy bezdomnego, śmierdzące jak skunks i przemierzyć w tym stanie przez trzy przecznice, aż do mojego lokum, które było bezpieczne aż przez... jakąś godzinę, dopóki do reszty nie dotrze słuch na temat mojego pojawienia się? 
     Śmierdziało. Śmierdziałam ja, śmierdział on, który aktualnie został wysadzony z sklepowego wózka na rogu mojego apartamentowca. Z całą pewnością będzie miał siniaki, bo co chwilę obijał się nieprzytomny o nierówną powierzchnię chodnika. A teraz? Cóż, jako że leżał teraz na ziemi, bo przewróciłam jego ,,pojazd", będzie miał ponadto kilkanaście, albo jeden duży siny ślad na biodrze i łokciach. Był mały ruch na ulicach, więc póki na nas nikt krzywo nie spojrzał, ściągnęłam z siebie i z niego ciemnozielone, grube kurtki, które znalazłam w śmietniku i podniosłam Lucka, zarzucając na swoją szyję jego rękę i weszłam do apartamentowca, kierując się od razu ku wind. 
      I w ten sposób po raz drugi jedynym moim gościem w mieszkaniu był Lucas... 

_________________
Stwierdziłam, że dodam dzisiaj jeszcze jakiś rozdział, PÓKI mam jakikolwiek czas. 
Dziękuję wszystkim, że czekaliście i czytacie nadal moje wypociny :) I przepraszam za tak krótki rozdział, ale... tak jakoś wyszło. Nie miałam pomysłu, więc zakończyłam tak, aby mieć pełen manewr w następnych rozdziałach. :) 
I dedykuję ten rozdział Natalii (lifeisbrutal), która chyba z miesiąc temu gniła mi na temat tego opowiadania, abym w końcu dodała coś :D 
Dobranoc! :* 
I przepraszam za swoją nieobecność :( Nie mam ostatnio czasu na nic :( 



   

niedziela, 13 lipca 2014

#7 Postrzelona wiarygodność




***


   Mrugając nieprzytomnie zaczęłam przyglądać się znajomej postaci, która z każdym swoim krokiem zbliżała się do mojej osoby. Serce waliło mi jak oszalałe i miałam wrażenie, że zaraz wyleci pod wpływem adrenaliny, która krążyła w tej chwili w moich żyłach i napędzała je z drastyczną szybkością. 
   Lucas był tak naprawdę Luckiem Bugger'sem, moim idolem. Co racja, wciąż zostałam przez niego niezauważona, ale nie mogłam powstrzymać rumieńców, gdy zdałam sobie sprawę, w jakich zażyłych stosunkach byłam z nim, kiedy nie wiedziałam dokładnie kim on jest. Do diabła! Przecież nawet przy nim fałszowałam jego piosenkę, a on nie śmiał nawet mi powiedzieć, że to  j e g o  muzyka... 
  Przeklęłam pod nosem i szybko orientując się, że nadal stałam na stole, zeszłam z niego i zamierzałam podążyć w kierunku wyjścia, znikając z jego pola widzenia, lecz tłum fanek, który zaczął przedzierać się z ulic do knajpy, stał się tak gęsty, że nie byłam w stanie się przecisnąć. Ze względu na to, że chciałam zostać niezauważona, musiałam jak najszybciej znaleźć inną drogę ucieczki i w końcu, gdy tylko odwróciłam się w stronę drzwi w niewielkiej wnęce z napisem ,,WC", pobiegłam co tchu w tamtym kierunku, zabierając ze sobą swoje rzeczy. 
  Gdy otworzyłam to pomieszczenie, przede mną widniało jeszcze jedno z kolejnymi dwoma drzwiami. Wiedziałam, że to oznaczało, iż jedna toaleta jest damska, druga męska, jednak zbliżając się do nich przeklęłam ponownie, widząc brak znaku - nikt nie raczył ich oznaczyć, albo co gorsze ktoś oznaczył, ale wandale to usunęli. 
    Chciałam otworzyć te z prawej strony i zasugerować przynajmniej po wyglądzie, do której toalety trafiłam, ale nie miałam czasu, bo w następnej sekundzie główne drzwi zaczęły się otwierać, a ja z myślą, że to Lucas, szybko wbiegłam do pierwszego lepszego pomieszczenia, zamykając za sobą. Jednak po chwili przeklęłam, gdy zauważyłam, że te ,,WC" nie tylko jest męskie, ale również i dwu kabinowe, co oznaczało, że musiałam do jednego wejść, aby się schować. 
    I tak też zrobiłam na całe szczęście, bo chwilę później usłyszałam wrzaski i dwa odgłosy butów, po czym ktoś trzasnął drzwiami i całe to zamieszanie ucichło. 
    Nie weszli? - pomyślałam sobie, ale po chwili przeklęłam w myślach, gdy dwaj mężczyźni zaczęli się odzywać. 
    - Cholera, Marc. Musiałeś rozwalić samochód?! - warknął Luck nieźle zziajany, jakby przebiegł maraton. 
    Słysząc jego głos, ciarki przeszły mi po plecach. Powstrzymując drgawki z powodu adrenaliny, musiałam się odwrócić, aby zobaczyć czy trafiłam do czystej kabiny. W powietrzu czuć było odór gówna i moczu, i musiałam powstrzymywać odruchy wymiotne, aby nie wydać się ze swoją kryjówką. 
    Brudna ubikacja - tyle zdołałam zarejestrować, zanim zasłoniłam dłonią usta, powstrzymując się przed wymiotami. Przymrużając delikatnie oczy zbliżyłam się do sedesu i złapałam za górę od deski, aby ją przymknąć i nie być skazana na tak niedogodne widoki. Całe szczęście nie uszedł podczas tej czynności żaden odgłos, więc odwróciłam się ponownie w kierunku pomarańczowych drzwi od kabiny i sprawdziłam, czy aby na pewno przekręciłam zamek. 
    - Luck, przecież wiesz, jak to było - stwierdził oschle ten drugi, zapewne ochroniarz i kumpel Lucasa. - Mówiłem ci, żebyśmy pojechali innym samochodem. Ten merc nie ma przecież nałożonych zimówek, a na dworze, chociaż nie ma śniegu, jest cholernie zimno - wyjaśniał. - Opony się ślizgały, a gdy tamten głąb mnie wyprzedził i skręcił... 
     - Dobra, już dobra... - przerwał mu, a ja już oczami wyobraźni widziałam, jak machnął niedbale ręką. - Lepiej zadzwoń do Carla. Niech przyjedzie tu po nas i pomoże nam się stąd wydostać. 
    - Ale wiesz, że fanki ci tak łatwo nie popuszczą - słusznie zauważył Marc, a ja uniosłam brew czekając na jego odpowiedź. 
     Ale ona nie nastała, bo coś im przerwało. 
    Podskoczyłam raptownie, gdy usłyszałam, jak kabinę obok ktoś głośno się wysrał, jęcząc przeciągle z ulgi. Ta scena była tak komiczna, a zarazem ohydna, że w pierwszym momencie stanęłam sparaliżowana zaistniałą sytuacją. Po drugiej stronie ściany słyszałam jeszcze głośny oddech osoby, która siedziała w drugiej kabinie. Chwilę później, gdy dwaj mężczyźni, którzy zapewne do tej pory stali pod drzwiami, zaśmiali się, ja również chciałam im zawtórować, jednak musiałam się powstrzymać, bo do moich nozdrzy doszedł tak potworny smród, że poczułam, jak uginają mi się nogi, a dzisiejsze śniadanie nieprzyjemnie podchodzi do góry. 
    Nie wytrzymałam. Widziałam, że jeśli zaraz stąd nie wyjdę, zrzygam się do obsranego klozetu, a to nie byłby dobry wybór. Nie myśląc za wiele, otworzyłam drzwi i wybiegłam, próbując jak najszybciej oddalić się od tego smrodu. Korzystając jeszcze ze swych gimnastycznych ruchów, rozpędziłam się szybko i skoczyłam na zlew, aby oprzeć się o ścianę i sięgnąć w stronę klamki wysokiego, małego okna, otwierając je na szerokość. Do mych nozdrzy od razu wdarło się świeże powietrze i z ulgą westchnęłam, zdając sobie sprawę, jak blisko byłam do stanu uduszenia się. 
     - Su-Susan? - usłyszałam drżący głos i otworzyłam natychmiast szeroko oczy uświadamiając sobie, że właśnie wyszłam na światło dzienne i wystawiłam się na widok. 
      Trzymając się kurczowo parapetu odwróciłam się w kierunku Lucasa i od razu tego pożałowałam, bo widząc tę przystojną twarz, która w gzymsie zdziwienia wpatrywała się we mnie bez słowa, moja noga się obsunęła i poślizgnęłam się na mokrym zlewie, lecąc twarzą wprost w podłogę.
      Lecz na całe szczęście Luck był szybszy, bo w sekundę znalazł się w odpowiednim miejscu i w locie mnie złapał. Co racja, musiał cofnąć się parę kroków, bo nie mógł z początku złapać równowagi, jednak jego bezpieczne i umięśnione barki - nie moja wina, że ,,przypadkowo'' moje ręce zacisnęły się nerwowo na ramionach Lucasa i ,,po drodze'' zaczęły oceniać jego sylwetkę, którą notabene oceniałam na całą, pełną dziesiątkę - zdołały mnie utrzymać i już po chwili oboje westchnęliśmy z ulgą.
    - Susan, co ty tu, do cholery, robisz? - zapytał bardziej zdenerwowany, a ja nie wiedziałam, dlaczego zawdzięczałam jego zmianę nastroju.
      Czując, jak jego ciało się napina od nerwów, ruszyłam delikatnie nogą, aby dać mu znać, żeby mnie puścił. I tak też zrobił, więc szybko, będąc już uwolniona od jego uścisku, zmierzyłam w kierunku drzwi, nie mogąc wysilić się na choć rzuceniem na niego okiem, ale niestety jego goryl zasłonił mi drogę ucieczki. Sfrustrowana jęknęłam, patrząc się w zielone oczy Marca, a on bez ich zmrużenia skrzyżował ręce na swej szerokiej piersi i bez słowa czekał na... zapewne instrukcje, które miały paść z ust jego kumpla.
     - Zapomnij, że mi tym razem uciekniesz - oznajmił oschle, a ja z przestrachem zwróciłam się w kierunku głosu i przeklęłam widząc, jak Lucas również krzyżuje ręce. - Nie sądzisz, że należą mi się jakieś wyjaśnienia?
      Wyjaśnienia? On sobie chyba kpił - pomyślałam, nie mogąc wymyślić żadnego powodu, dla którego winna jestem cokolwiek mu wyjaśniać. Miałam mu powiedzieć powód, dla którego byłam w męskiej kabinie? Niech zapomni...
   - Dlaczego wtedy ode mnie uciekłaś, jakbym był jakimś mordercą? - zapytał, a ja od razu przypomniawszy sobie tamtą akcję, zauważyłam, jak trafnie ocenił moje zachowanie.
      Ale... Najbardziej zdziwił mnie fakt, że on pamiętał wydarzenie sprzed pół roku. Owszem, może i ja też często, a nawet bardzo często, wspominałam tamte chwile, jednak to nie czyni wyjaśnienia, dlaczego Luck Buggers, sławny piosenkarz, który ukrywał przede mną swoją prawdziwą tożsamość, mając na głowie stos innych rzeczy do zapamiętania, w pierwszym naszym zetknięciu od dłuższego czasu, robi mi wyrzuty na temat mojej ucieczki w lesie.
      - I dlaczego tak nagle zniknęłaś, Susan? Byłem u ciebie kilkanaście razy, zanim nie wyjechałem, ale ciebie w domu nie było. - Zmrużył brwi i przyglądał mi się przez chwilę widząc, jak biję się ze swoimi myślami.
      - Dobra, będziesz tak milczeć, czy w końcu cokolwiek powiesz? - zapytał po kilkudziesięciu sekundach, kiedy nadal nie otrzymał ode mnie odpowiedzi.
      Do diabła, jaki on był przystojny. Znaczy się... pamiętałam jego przystojną twarz, z mocno zarysowaną szczęką, na której widniał teraz parodniowy zarost. Pamiętałam również jego jasne oczy, w których odcień przejawiał się we wszystkich kolorach. Pamiętałam także jasno brązowe włosy, za które zawsze chciałam złapać i przyciągnąć bliżej do siebie oraz usta, za które każda kobieta mogłaby zabić, aby tylko je dotknęły. I to dosłownie.
    Ale... W wyobrażeniach, gdy często wracałam wspomnieniami do tamtych chwil, nawet nie przypuszczałam, że z powodu upływu czasu jeszcze bardziej stanie się cudowny. Miał na sobie nałożoną przemoczoną koszulę w niebieskie linie, którą niedbale włożył w dżinsowe spodnie. Był jeszcze cały mokry od deszczu, co powodowało, że jeszcze bardziej uwidaczniały się jego mięśnie na ciele, gdy materiał przyklejał się do skóry.
        Kiedy przeniosłam ponownie swój wzrok na jego twarz, omal nie zakrztusiłam się własną śliną, zauważywszy, że Lucas również ocenia moje ciało z ciemniejącym wzrokiem. Teraz już rozumiałam ludzi, którzy mówili, iż czuli się tak, jakby ktoś rozbierał ich samym spojrzeniem. Poczułam się raptownie naga i gdyby nie fakt, że Marc chrząknął nieco niezręcznie, stalibyśmy tak zapewne jeszcze długi czas.
     - Luck, czy zostawić was... - Nie dokończył, tylko kciukiem wskazał drzwi za sobą. Mężczyzna kiwnął mu głową, a po chwili zostaliśmy sami, słysząc lekkie trzaśnięcie.
     - Susan... Czemu mi nie powiedziałaś, że wyjeżdżasz? - zapytał, spoglądając w moje oczy.
     Nadal staliśmy parę metrów między sobą, ale byłam tak zahipnotyzowana jego osobą, że nie miałam siły ruszyć się nawet o krok. Mrugnęłam parę razy, aby w końcu otrzeźwieć z umysłu, ale to niewiele pomogło. Chrząknęłam, próbując pozbyć się guli w gardle, jaka powstała podczas mojego zamroczenia.
     - Czemu mi nie powiedziałeś kim jesteś? - dopowiedziałam pytaniem na pytanie i zdołałam zauważyć, że raptownie pobladł na twarzy.
     Jednak nie doczekałam się odpowiedzi, gdyż przerwała nam woda, która została spuszczona w zajętej toalecie. Kompletnie zapomniałam o istnieniu jeszcze jednego widza. Oboje przenieśliśmy więc wzrok na kabinę, w której usłyszeliśmy po chwili przekręcenie kluczem, a ja, nie wiedząc czemu, włożyłam instynktownie rękę do torebki, szukając pistoletu.
      Drzwi się otworzyły i powolnym krokiem wyszedł z nich mężczyzna koło dwudziestki, zapinający jeszcze pasek od spodni. Jednak, gdy podniósł głowę i zauważył mnie, na jego twarzy dało się zauważyć przebłysk olśnienia. W sekundę zza pleców wyciągnął spluwę, celując we mnie, ale ja byłam równie szybka, wymierzając w niego swój pistolet.
     - Padnij! - zdołałam jeszcze krzyknąć Lucasowi, zanim po pomieszczeniu rozniosło się echo strzałów.
_____________________________________________
Ze względu na zbliżające się urodziny pewnej osoby, która jutro je obchodzi (14.07), chciałabym życzyć jej naj, najlepszego! Ślepoto :* Może i, Natalio, nie znamy się długo, jednak wystarczająco, aby móc Ci życzyć wszystkiego najlepszego - abyś nigdy nie traciła weny i chęci, aby spełniać swoje marzenia. Aby w najbliższej przyszłości skończyła pisać swoje cudowne opowiadanie i - kto wie? - wydała je, a wszyscy Twoi najbliżsi Ci w tym pomogli, wspierając z wielkim sercem. Abyś nigdy nie traciła nadziei na lepsze jutro. I abyś... jak to mamy w zwyczaju, znalazła swoją idealną ,,drugą połówkę" i aby to On był takim wyśnionym, wymarzonym przystojniakiem, którego tak bardzo pragniemy znaleźć, a jedynie znajdujemy go w swoich opowiadaniach, gdzie wypisujemy o nim najwspanialsze rzeczy, modląc się cicho w duchu, żeby wyszedł z tego opowiadania i zawitał w naszych drzwiach. Niech to, do cholery, w końcu się zdarzy! ;d No i chciałabym Ci również życzyć, żebyś się nigdy nie zmieniała - zostań taka, jaka jesteś, a drzwi do wielkiego życia otworzą się przed Tobą szeroko.
I Tobie właśnie dedykuję ten rozdział! :) Choć nie jest taki... Hmm... Łączący się w jakiś sposób z tymi życzeniami, ale mam nadzieję, że Tobie się spodobał :)
Urodzinowe buziaki Ci wysyłam, Natalio! :*
STO LAT, ŚLEPOTKO! :D
I pamiętaj: Life is brutal, ale musisz stawić temu czoła :) 


A reszcie również dziękuję za takie komentarze, które bardzo motywują do dalszego działania. Dziękuję, że ze mną jesteście <3
I miałabym prośbę - jeśli czytasz, w komentarzu daj chociaż głupią kropkę, abym wiedziała, ile osób czyta to opowiadanie :)  [istnieje możliwość napisania komentarza anonimowego, więc wszyscy mogą zostawić po sobie ślad :)]
Aleksji

wtorek, 8 lipca 2014

#6 Uśmiech strachu






    - A teraz witamy w studiu Luck'a Buggers'a. Słynnego, amerykańskiego piosenkarza, który zdobył...

   Cholerne radio.
   Miałam nastawione automatyczne włączenie o godzinie ósmej, jednak za każdym razem coraz bardziej oburzałam się na myśl o wczesnym wstawaniu; przede wszystkim, gdy późno w nocy kładłam się spać. Lubiłam nocną porą wyglądać przez okno i gapić się na świat z myślą, że ,,jutro" może nie nastąpić. Byłam nastawiona psychicznie do swoich niepowodzeń, więc musiałam się przygotować na widok agentów, chcących mnie zabić.
    Wygramoliłam się szybko z łóżka, zanim powieki ponownie się przymknęły. Biała pierzyna wylądowała niedbale na jasnym parkiecie, a po chwili usłyszałam również głuchy huk spadającej poduszki. Jęknęłam z rozdrażnienia i ciężkim krokiem weszłam do łazienki, która znajdowała się obok mojego pokoju. Przestronna, z czarno-białymi kafelkami, świetnie pasowała do reszty pomieszczeń całego mieszkania, w szczególności, że zostało wybudowane w nowoczesnym stylu. Spojrzałam w lustro, które ulokowane było nad ciemnym zlewem i prychnęłam śmiechem widząc swoją czarną szopę na głowie. Zaspanym wzrokiem również zlokalizowałam lekko podwiniętą na brzuchu, krótką, jasną bluzkę, mająca na piersiach wizerunek Hello Kitty. Krótkie, różowe spodenki nie zakrywały mi nóg, po których przeszły ciarki za sprawką zimnego podłoża. Drgnęłam i odkręciłam wodę w kranie, schylając się, aby przemyć twarz. Gdy to uczyniłam i ręcznikiem osuszyłam pozostałości po porannym myciu, kucnęłam pod zlewem i wyjęłam z dolnej szuflady biało-zielone pudełeczko, w których znajdowały się moje zielone, całoroczne soczewki. Po szybkim założeniu na swoje brązowe oczy udałam się w kierunku pokoju, do garderobianej szafy, aby przygotować rzeczy na dzisiejszy dzień.
    Pół godziny później, gdy związałam rozczesane włosy w wysoki kucyk i przebrałam się w dżinsowe biodrówki oraz żółty golf, podreptałam do kuchni, aby zrobić sobie śniadanie; klasycznie wyjęłam z lodówki jajka i ubijając je najpierw, usmażyłam na patelni omlety, które zalałam na koniec syropem klonowym. W ten sposób parę minut później tkwiłam na kanapie z pełnym żołądkiem i zamykając co chwilę oczy, zastanawiałam się nad tym, co powinnam dziś zrobić.
    Może spacer?
    Przekręciłam głową w stronę dużego okna i ze smutkiem stwierdziłam, że pada deszcz. Mimo styczniowej pogody w tym mieście ani razu nie zawitał śnieg, co było przyczyną mojego przygnębienia. Lubiłam w zimowe wieczory chodzić na spacery wśród białych płatków, które spadały z chmur, a nie wśród kropel deszczu rozmywające mój uśmiech z twarzy. Owszem, wcześniej taka pogoda mi się odpowiadała, jednak wśród zgiełku wielkiego miasta kompletnie moje upodobania się zmieniły. Wolałam słoneczny dzień, niż zachmurzony. A towarzystwo? Bardzo mi odpowiadało, nie to, co poprzednio. W końcu musiałam zacząć żyć i z niego korzystać, nie martwiąc się jutrzejszym dniem.
    Knajpa.
    Tak, ta opcja najbardziej mi odpowiadała pod względem braku swobodnych działań. Tam znajdę się wśród ludzi, którzy zapewne w większości przypadkach chronią się przed deszczem. Cóż, ja sama się uchronię od nudy, która już echem odbijała się od białych ścian swojego wynajętego mieszkania w wieżowcu.
    Parę minut później, gdy na plecy zarzuciłam czarny płaszcz, ubrałam kozaki do kostki i wzięłam po drodze torebkę, zakluczyłam drzwi od mieszkania i zjechałam windą na parter, kierując się w stronę wyjścia. Na dworze nadal lał deszcz, a więc wyjęłam parasol i otworzyłam go, skręcając od razu w prawą stronę, w pobliską ulicę, na której była knajpa "Summer love". Słyszałam od osób z siłowni, że otworzyła ją para zakochanych ludzi, którzy spotkali się pierwszy raz podczas lata na rogu właśnie tej ulicy i zakochany po uszy dawniejszy właściciel postawił nieznanej sobie kobiecie, spotkanej przypadkowo na ulicy, hot doga z budki, która stała nieopodal nich. Owa kobieta nie bardzo była zadowolona jego zalotami, ale w końcu mężczyzna zdobył w ciągu lata jej serce i tym sposobem są ze sobą już sześćdziesiąt lat. W wieku dwudziestu pięciu postanowili otworzyć knajpę na tej ulicy o takiej nazwie i tak właśnie zostało; jednak z powodu starości nie mogą prowadzić swojej działalności, a więc wnuki zaczęły pilnować ich majątku.
    Romantyczna historia, ale ile w tym prawdy? Znając świat, który zwiedziłam bardzo dokładnie, sądziłam, że to tylko chwyt reklamowy, aby przyciągnąć w to miejsce więcej klientów. Ale szczerze powiedziawszy nie interesowała mnie ta historia - wręcz przeciwnie. Byłam tutaj kilkakrotnie w ciągu tych sześciu miesięcy i jedno musiałam przyznać - serwowali pyszne jedzenie z dobrym alkoholem. Wieczorami nie było borut, jak w większości przypadkach pozostałych knajp, a klimat tego miejsca na prawdę był rodzinny.
    Kiedy w końcu dotarłam do celu, otworzyłam szklane drzwi i po chwili każdy z obecnych usłyszał dzwoneczki, które spowodowane były moim wejściem. Miałam rację: tłum ludzi, którzy w połowie byli mokrzy, śmiali się i otrzepywali swoje mokre odzienia wśród swych napotkanych znajomych. Zamawiali przy barze ciepłe napoje, takie jak kawa i herbata, rozmawiając głośno. Jednak musiałam zauważyć, że nie było ich tak wielu, jak myślałam. Tylko parę stolików było zajętych; w większości wolnych, więc podeszłam do jednego z nich, bardziej w głąb, rozkoszując się ciepłem tego miejsca.
   Brązowe ściany, pokryte zdjęciami różnych roześmianych twarzy, dawało rodzinną atmosferę, a czerwona podłoga i biały sufit ukazywał dobrany klimat tego miejsca. Już od pierwszego wrażenia wiedziałam, że zarówno można tu się schlać w trzy dupy - jak to mówi młodzież - jak i zjeść dobry, domowy obiad w dobrym towarzystwie. W tle grała radiowa muzyka, a przy barze widniał telewizor, gdzie można było oglądać mecze lub teledyski - w zależności od czasu.
    - Andrea? - usłyszałam znajomy głos, gdy wygodnie rozsiadłam się w kącie, z daleka od wejścia i zimnego powietrza, które wiało, gdy ktoś wchodził lub wychodził. Kiedy podniosłam głowę i zauważyłam mojego nowego towarzysza, przeklęłam pod nosem i od razu, maskując swoje niezadowolenie, na moją twarz wpłynął sztuczny uśmiech.
    - Alan? Nie wiedziałam, że tu jesteś... - stwierdziłam szczerze. W końcu, gdybym wiedziała, że ten głupi mięśniak będzie na horyzoncie, z całą pewnością cofnęłabym się do swojego bezpiecznego mieszkania, z daleka od niego.
    Uśmiechnął się do mnie i przysiadł po drugiej stronie stołu, kładąc na nim łokcie. Jego czarna kurtka ściągnęła się na ramionach, opinając szerokie muskuły, podczas gdy ja rozmyślałam którym ewakuacyjnym wyjściem ruszyć. Chciałam, by sobie poszedł, jednak moja grzeczność urosła w górę i starałam się opanować nerwowy ścisk szczęki, który zawsze miałam podczas jego obecności.
    - Stałem przy barze, jak wchodziłaś. - Ruchem ręki wskazał miejsce, gdzie wcześniej siedział, a kiedy kiwnęłam głową na znak, że rozumiem, zaczął kontynuować. - Nie chciałem krzyczeć przez salę, więc stwierdziłem, że podejdę. Mam nadzieję, że nie przeszkadzam, co? - Nawet nie raczył czekać na moją odpowiedź; zaśmiał się tylko pod nosem i pokręcił głową. - Poza tym ja tylko na chwilę, bo mam dzisiaj Świeżaków do trenowania. A ty co? Dzisiaj nie trenujesz?
    - Ja...
    - No tak, codziennie nie można, prawda? - przerwał mi w pół zdania, a ja zagryzłam zęby z nerwów.
    Czemu stałam się tak dobroduszna? - zapytałam samą siebie, bo już w myślach rozgrywał się scenariusz, w którym główną rolę miałam ja, a drugoplanową moja spluwa, którą wyjęłabym z miłą chęcią ze swej torebki i wymierzyła w osobnika naprzeciwko. Od tych trzech miesięcy, kiedy miałam z nim do czynienia, strasznie mnie wkurzał z powodu swojego zadufanego w sobie zachowania. Ciągle mnie zaczepiał, próbował różnych taktyk, aby w końcu zdobyć mój numer telefonu oraz zaprosić na randkę - jednak ja za każdym razem odmawiałam lub uciekałam pod byle pretekstem.
     - Zresztą... Co tu robisz, podczas takiej ulewy? Do pracy lecisz? A tak w ogóle... Gdzie pracujesz, jeśli można wiedzieć? - zapytał zainteresowany, a ja spróbowałam nie marszczyć brwi w nerwowym geście, lecz mi się nie udało.
     - Pracuję w banku - odpowiedziałam szybko, na co powoli kiwnął głową, a po chwili, kiedy chciał coś powiedzieć, jego zegarek zapiszczał. Spojrzał na niego i przeklął, wstając niezwłocznie z krzesła i wyciągając swoją dłoń w moim kierunku. Ujęłam ją, jednak nawet przez myśl mi nie przeszło, że ucałuje moje kosteczki w ręce, dlatego też z tego powodu drgnęłam przestraszona.
   - Muszę lecieć, wybacz. Świeżaki zaraz będą, a nie mogę za długo opuszczać stanowiska pracy. Masz może czas dziś wieczorem? Wyskoczylibyśmy na drinka - zaproponował znowu, a ja niezwłocznie pokręciłam głową, robiąc przy okazji zbolałą minę.
   - Przepraszam, ale do późna pracuję i...
   - Kiedyś się ze mną umówisz, zobaczysz - znowu mi przerwał i mrugnął pospiesznie, oddalając się od mojego stolika i podążając w kierunku wyjścia. Odprowadziłam go jeszcze wzrokiem, zanim nałożył na swoją łysą głowę czarny kaptur i wyszedł w deszcz, skręcając w boczną ulicę.
    Odetchnęłam z ulgą. Znowu byłam sama wśród nieznanych mi osób, ze swoją stertą myśli. Wkurzało mnie zachowanie Alana. Nie podobał mi się w ogóle i nawet nie wywarł u mnie pierwszego dnia dobrego wrażenia, gdy go poznałam. Pamiętałam nadal, że wchodząc pierwszy raz do siłowni, którą przyuważyłam podczas spaceru, przy recepcji opierał się wielki, napakowany, łysy facet, który bajerował zniechęconą kobietę. Z tego, co było mi wiadome, również długo tu nie pracował jako trener, ale nie miał w ogóle podejścia do kobiet, żeby potrafić umówić się z nimi na kolację, czy do kina. 
    Nagle do moich uszu doszedł kobiecy pisk i odniosłam wrażenie, że owa osoba, wydające ten odgłos, albo była świadkiem jakiegoś tragicznej sytuacji, lub sama stała się ofiarą. Intuicja wzięła w górę i w jednej sekundzie poderwałam się ze stołu, szybkim ruchem ręki wyjmując z torebki pistolet, który potajemnie leżał na jej dnie. Lecz nie zdążyłam tego zrobić na całe szczęście, bo po chwili kolejne kobiety rzuciły się w stronę wejścia, piszcząc z radości. 
    - O mój Boże... - usłyszałam pomiędzy hałasami. Mężczyźni również zwrócili się zdziwieniu w kierunku drzwi, a ja nie czekając na dalsze mijające sekundy, stanęłam w swoich mokrych i zabłoconych kozakach na krzesło, a potem na drewniany stół, próbując zobaczyć co jest powodem tego zamętu. 
    - Czy to... 
    - Luck Buggers! - zawołały dziewczyny, gdy drzwi się otworzyły, a do pomieszczenia wszedł wysoki mężczyzna, który od razu zaczął torować sobie drogę wraz ze swoim kolegą-ochroniarzem, ubranym na czarno. Od razu do moich myśli doszła informacja, do kogo należało to nazwisko i aż sama nabrałam powietrza w płucach, gdy zdałam sobie sprawę, że niedaleko mnie podąża właśnie sławny i jednocześnie mój ulubiony piosenkarz. 
    Jasna czupryna włosów nadal przebijała się przez fanki, a ja zmarszczyłam brwi widząc, jak mężczyzna się wyłania z tłumu. Czekałam z zapartym tchem na jego widok, bo jeszcze nie miałam okazji widzieć jego postaci ani w telewizji, ani w gazetach, a tym bardziej w realnym życiu. Wyjęłam dłoń z torebki wiedząc już, że nie będę musiała używać jej w obronie własnej, bo nie miałam w końcu do czynienia z agentami, tylko z wielkim gwiazdorem. 
    Jednak to, co zobaczyłam parę sekund później, niemal spowodowało u mnie runięcie ze stołu. Wypuściłam dech, który wstrzymywałam i z widocznym zdziwieniem przyglądałam się zmoczonemu mężczyźnie, nie mogąc wydobyć się na choć trochę siły, aby ruszyć w kierunku wyjścia. 
    - L-lucas? - zająknęłam się, patrząc na twarz mężczyzny, którego poznałam niespełna pół roku temu.  


____________________
I takie wielkie BUM! :)
Tak, o to mi ciągle chodziło. Jak się cieszę, że nikt się nie skminił wcześniej na ten temat - dawałam Wam nawet poszlaki, kochani! :D
Ale cóż... W połowie się rozwiązało :) 
No i jak się spodobało?
Prosiłabym o szczere komentarze. I jeśli macie jakieś uwagi, piszcie śmiało! :D
Pozdrawiam
Aleksji


piątek, 20 czerwca 2014

#5 Wszystkie drogi prowadzą do... życia.



***


    Robisz błąd. Poważny błąd. 
   Myśli aż skwierczały mi w głowie, że nie powinnam stąd uciekać. Ale musiałam. Musiałam uciec, aby uratować swoje życie, którego właściwie nie miałam. Oddychałam, co najbardziej się dla mnie liczyło. A życie towarzyskie i prywatne? O tym mogłam zapomnieć... Aż do końca swoich dni. 
    Po paru godzinach, gdy już wiatr odgonił ciężkie chmury i wyjrzało słońce, w końcu wyszłam ze swej kryjówki w krzakach i skierowałam się do swojego domu, stąpając cicho po podmokłym terenie. Musiałam mieć oczy dookoła głowy, aby nie zaskoczyli mnie agenci z S.S.O.A. Ptaki ćwierkały nad moją głową i raz po razie przelatywały przede mną, przecinając mi drogę. Powietrze po deszczu napełniło moje płuca i czułam się błogo, jednak w żyłach nadal płynęła mi adrenalina.
    Nie mogłam uwierzyć, że Lucas stał się szpiegiem i chciał mojej śmierci. Nie wyglądał na zabójcę i z tego, co widziałam, nie nosił nawet przy sobie żadnej broni. Do diabła! Przecież był tylko przystojniakiem, który chciał ze mną rozmawiać. I... nie dopytywał się o moje życie. A przecież, chociaż byłam uważna i tak, czy siak miałam przy sobie jakąś spluwę, mógł mnie zaatakować wcześniej, gdy tylko byliśmy sami. A on? Nic nie robił...
   Ciekawił mnie najbardziej jeden fakt: czemu, gdy miał możliwość zabicia mnie nawet przy tym, jak go niedawno spotkałam na ścieżce, nawet za mną nie pobiegł? Nie schwytał mnie, tylko wołał, a jego głos do tej pory echem odbijał się w mojej głowie. 
    Nie ważne. Skończony temat. Musiałam teraz tylko biec uważnie do domu, spakować swoje rzeczy i odpalić jaguara, żeby wyjechać z mojej kryjówki i pojechać do drugiej...
_________________________________________________________________________________

Pół roku później

    Serce waliło mi jak oszalałe i wyłączyłam system, schodząc cała spocona z bieżni. W głowie tętnił mi wysiłek, a ból w łydkach dał o sobie znać. W tle rozbrzmiewała ostra muzyka, której za bardzo nie lubiłam, ale musiałam do niej przywyknąć. Cóż, w większości sytuacji, takich jak ta, po prostu zabierałam ze sobą mp3 z własną playlistą.
    Właśnie ściągałam z uszu słuchawki i kierowałam się w stronę blatu z suchymi ręcznikami, kiedy usłyszałam za sobą głos Alana.
    - Andrea! - krzyknął trener, z uśmiechem podążając w moją stronę. - Już skończyłaś?
    Sięgnął ręką po czysty kawałek materiału i mi go podał.
    Uśmiechnęłam się delikatnie, ale w myślach zaczęłam przeklinać tego osobnika. Już każdy wiedział, że ten mężczyzna na mnie leci. Za każdym razem, gdy tylko wpadałam w tygodniu na siłownię, on zjawiał się obok mnie. Dzisiaj myślałam, że miałam szczęście, bo się dowiedziałam od recepcjonistki, że poszedł na jakiś kurs. Jak widać, długo on nie trwał... 
    - Tak. Już wystarczająco się napociłam - rzekłam, zaszczycając go leniwym uśmiechem. Miałam nadzieję, że ten mięśniak zaraz zawróci i zajmie się sobą, jednak wystarczająco go znałam. Przebywałam w tym miejscu od trzech miesięcy, trzy razy w tygodniu. 
    - To co powiesz na... koktajl niskokaloryczny? - zaproponował, a ja już chciałam roześmiać się, jednak w ostatniej chwili ugryzłam się w język. - W naszym barze serwują naprawdę dobre koktajle z glonów.
    Na jego słowa powstrzymałam odruchy wymiotne i jak najbardziej miło pokręciłam głową.
   - Wybacz, ale wpadam z rana na siłownie, bo popołudniami jestem strasznie zajęta. Zawsze - zaznaczyłam i wzruszyłam ramionami, robiąc zasmuconą minę.
   Jakby mnie obchodziły jego uczucia... Ale cóż. Nie chciałam naginać swojego dobrego imienia, które notabene, po ostatnim incydencie, musiałam ponownie zmienić. Zmieniłam od początku wszystko, począwszy od nazwiska i wieku, aż po dokumenty i wygląd. Teraz miałam długie, czarne włosy, a moje soczewki były koloru zielonego. Przez to, że przez ostatnie miesiące starałam się dużo chodzić w miejscach publicznych, nabrałam trochę koloru na twarzy i teraz, przede wszystkim po dzisiejszym wysiłku fizycznym, moje policzki zapłonęły w rumieńcu.
    Mam nadzieję, że Alan tego opacznie nie zrozumie.
   - Rozumiem... - zaczął i uśmiechnął się szeroko, ukazując rząd białych zębów. - Ale mam nadzieję, że kiedyś znajdziesz czas i poznamy się lepiej.
   - Też mam taką cichą nadzieję - skłamałam i mrugnęłam do niego, przewieszając ręcznik wokół szyi. Po chwili odeszłam bez słowa w kierunku damskiej szatni.
    Co racja, siłownia również posiadała prysznice dla klientów, jednak nigdy z nich nie korzystałam, bo bałam się, że ludzie zobaczą moje blizny po walkach i zaczną o nie wypytywać. Zakolegowałam się z innymi pracownicami oraz ze stałymi dziewczynami, które trenowały w tym miejscu, jednak nigdy nie spotkaliśmy się poza tym budynkiem, choć nalegały.
    Od pół roku żyłam inaczej, niż przez ostatnie dwa lata. Stwierdziłam, że jeśli tak łatwo mnie wytropili na odludziu, musiałam zmienić swoje życie i stać na widoku tak, aby mnie nie znaleźli. Na pewno przypuszczali, że znowu się gdzieś ukryłam, więc pojechałam do Nowego Jorku i tam rozpoczęłam moją nową historię. Oczywiście, miałam ograniczenia i musiałam uważać na przykład na różne media, ale już nie spacerowałam tylko raz w tygodniu po lesie, tylko codziennie wychodziłam z mojego wynajętego mieszkania i chodziłam po ulicach miasta, często zachodząc do kin, czy sklepów.
  Nie tracąc czas na przebranie się, pod zlewem przemyłam szybko pachy i wyszłam z siłowni z przewieszoną przez ramię torbą.
    Na zewnątrz powietrze było rześkie, choć spaliny od samochodów dały o sobie znać. Musiałam przyznać, że jeśli przyzwyczaisz się do tego smrodu, całkiem dobrze żyje się w mieście, gdzie ludzie taranują siebie nawzajem, a o złapaniu taksówki można było zapomnieć.
     Wciąż wracałam myślami do czasów, gdy zostałam zdradzona przez Lucasa. Czułam ból w sercu na myśl, że aż tak bardzo zaufałam osobie, która stała się zabójcą na zlecenie. Co fakt, nie złapał mnie i nawet - ku mojemu zdziwieniu - nie próbował, lecz nadal miałam przed oczami jego zdezorientowaną minę, gdy uciekałam przed dwoma innymi mężczyznami w czarnym ubraniu. A może on nie był z S.S.O.A.?
    Nie. Musiał nim być. Wszystko na to wskazywało. Może i nie był specjalistą, lecz na pewno wtyczką, przez którą ludzie z firmy dowiedzieli się o moim pobycie.
    Wyjęłam z torby słuchawki i włączyłam nową piosenkę na mp3, którą zakupiłam całkiem niedawno na pchlim targu. Luck Baggers zaczął swoim nietypowym i bardzo seksownym głosem wdzierać się do mojego serca, aż poczułam, jak moje usta samoistnie wyginają się w uśmiechu. Bardzo lubiłam jego stare, jak i nowe kawałki, które za każdym razem wprawiały mnie w dobry nastrój.
    W końcu, gdy dotarłam do swojego średniej wielkości mieszkania, zakluczyłam drzwi i odstawiłam z hukiem torbę na ziemię. Podchodząc do wielkich okien, które sięgały aż po sam sufit, wyjrzałam na zewnątrz, widząc wiele ludzi, którzy natarczywie trącali innych przechodnich, śpiesząc się do pracy.
   Od pół roku tak wyglądał mniej więcej każdy mój dzień. Nic, co mogłoby się wydać za interesujące, nie pochłaniało mojego życia. Nadal nie chodziłam na randki, nadal z nikim się wystarczająco nie zaprzyjaźniłam. Ciągle siedziałam w czterech ścianach, nie licząc ranka, gdzie spędzałam czas na siłowni, lub chodziłam na zakupy. Nie kupowałam ostatnio nawet żadnych gazet, żeby nie wpadła do mojej głowy jakaś bardzo głupia rzecz, jak na przykład wyjazd w jakieś ciepłe miasto. Był środek stycznia i za oknami było w miarę zimno, jednak myśl o ciepłym klimacie wpajała mnie w zadumę.
    A musiałam tutaj zostać, dopóki mnie ponownie nie wytropią, co mam nadzieję, że nie nastąpi za szybko.
    Cofnęłam się od okna i kładąc nogę na skórzanej, białej sofie, podciągnęłam nogawkę dresów, wyjmując dwusieczny nóż, który zabierałam zawsze ze sobą.
    Czas wziąć kąpiel, przespać się chwilę, a później... iść wieczorem w miasto.

***

   Zawiało chłodem. I to bardzo.
   Próbując wtopić się w otoczenie, zacisnęłam jeszcze bardziej płaszcz, starając się opanować drgawki, które pojawiły się tylko, jak wyszłam z mieszkania. 
    Kto wpadł na tak głupi pomysł, aby o dwudziestej pierwszej, w sam środek zimnego stycznia, iść przewietrzyć się w parku i podejść do wody, która choć nie zamrożona, jeszcze bardziej mroziła moje ciało?
   Tak, to byłam ja. Głupia ja, nie myśląca w ogóle racjonalnie, jeśli chodzi o wyjście z czterech ścian.
   Ludzie lubili o tej godzinie przychodzić ze swoimi rodzinami i po ciemku oglądać gwiazdy, jakie było widać na niebie. W mieście ciężko było je zauważyć, gdyż drapacze chmur uniemożliwiały zobaczenia więcej niż jednego ciała niebieskiego. Dlatego właśnie i ja często przesiadywałam obok strumyczka i fontanny, do której niekiedy wrzucałam złote monety, wypowiadając życzenie, które i tak się by nie spełniło.
   Być wolna i szczęśliwa.
   Tak, to tylko żmudne marzenie. Ale właśnie dzięki temu marzeniu chciałam żyć.



______________________________
Proszę o komentarze :) 
I jak? :D Chciałam dodać jakąś akcję, ale stwierdziłam, że jeśli w poprzednim rozdziale już była, teraz powinno być spokojniej :P
Dziękuję, że czytacie! <3
A teraz czas na kolejną porcję kofeiny :3
Pozdrawiam
Aleksji







sobota, 14 czerwca 2014

#4 Bieg po życie



***
   Polubiłam go. I to bardzo.
   Nie był tym typem faceta, z którymi zawsze spędzałam chwile, w swoim poprzednim życiu. Był śmieszny,  gadatliwy, choć podchodził z dystansem do rozmów o sobie. Dowiedziałam się, że Tajemniczy Nieznajomy ma na imię Lucas i tak mam się do niego zwracać. Zdziwiłam się jego agresywną reakcją, gdy zapytałam się na temat jego pracy zawodowej. Odpowiedział, że wolałby o tym nie mówić i podczas naszej znajomości po prostu zapomnijmy na chwilę o sobie. Wzruszyłam ramionami na te słowa, zadowolona, że ta zasada działała w dwie strony. On się mną nie interesował, ja nim. Tak może być.
    Żartowaliśmy sobie ze wszystkiego, co nas otaczało. Śmiałam twierdzić, że w ,,realnym" świecie, gdy powracał do rzeczywistości, miał jakieś problemy, lub nie miał zadowalającego życia w mieście. Jedyne, czego właściwie się dowiedziałam, to była informacja, że nie pochodzi stąd, a przyjechał do tego miasteczka ze względu na urlop, który w końcu dostał. I po prostu uciekł...
    Po wypiciu piw, postanowił, że już wróci do swojego wynajętego domu.
    I tym sposobem zostałam sama w czterech ścianach, trzymając w dłoni gorące kakao, które zrobiłam sobie trzy minuty wcześniej. Siedziałam z podkurczonymi nogami w kuchni, patrząc się bezczynnie w okno i nie wiedząc, co właściwie ze sobą począć. Iść spać? Nie, była godzina dwudziesta druga, a mój organizm w ogóle nie był zmęczony. Zjeść coś? To także odpadało, bo alkohol, który jeszcze bulgotał w żołądku, za bardzo mnie napełnił. A może się przejść? Było to ryzykowne, jednak chciałam trochę przewietrzyć mózg, aby trochę ochłonąć.
   Agenci z S.S.O.A są w mieście, nie możesz tak wychodzić i błąkać się sama po lesie - podpowiedziały mi moje myśli, a ja od razu zbeształam siebie za tak bezmyślne podejście do swojego już wolnego życia. Racja, nie mogłam wyjść. Musiałam zostać w domu, gdzie byłam bezpieczna. Gdzie miałam cały arsenał broni i gdzie nie powinni mnie znaleźć. Jedyną osobą, która znała moją kryjówkę, był Lucas, ale czułam do niego zaufanie i po naszej rozmowie wywnioskowałam, że jest bezpieczny; jest tylko zwykłym człowiekiem, bez żadnej broni pod ręką, choć czułam, że coś chce ukryć.
   Tak jak zresztą ja.
   Ale on zupełnie inną historię, która w ogóle mnie nie interesowała. No może odrobinę, ale...
   Wiem! Naprawię rower. To będzie idealne zajęcie na spędzenie na nogach jeszcze dwóch godzin, zanim pogrążę się we śnie.
    Wstałam z krzesła, odstawiając na stół jeszcze parujący kubek z gorącym kakao i podeszłam do pokoju, aby wziąć ze sobą awaryjny pistolet, Crosmana C11, którego zawsze miałam pod ręką w swojej sypialni i zabierałam we wszystkie bliższe miejsca. Złapałam jeszcze po drodze latarkę i wyszłam na ganek, gdzie leżał rower, z wykrzywioną ramą.

***

   Piękny dzień - to było pierwsza moja myśl, gdy otworzyłam oczy i wyjrzałam za okno. Padał deszcz, a drzewa  chyliły się od mocnego wiatru. Gleba była przemoczona, tworząc błotko, a ptaki ucichły, chowając się w swoich kryjówkach.
    Lubiłam taką pogodę. Może był to związek z moją służbą z S.S.O.A, bo gdy śledziłam jakieś osoby, nie musiałam przejmować się odgłosami kroków i śladów, które za sobą zostawiałam, bo wiatr i ulewa zawsze wszystko zakrywały. Lecz również kochałam zapach, który zostawiał po sobie deszcz i czuć krople spadające na moje przemoczone ciało.
    Chyba dzisiaj czas na spacer - zaproponowałam sobie i uśmiechnęłam się na tę myśl.
   Minęło parę dni, odkąd widziałam Lucasa ostatni raz, a dokładniej cztery, więc cieszyłam się, gdy w końcu złapałam okazję wyjścia ze swoich czterech ścian. Szkoda było tylko, że znowu w samotności, lecz byłam już przyzwyczajona do swojego towarzystwa.
   Po jakiejś godzinie, kiedy zjadłam, przebrałam się i wypiłam powoli kawę, założyłam buty sportowe i schowałam w przepaskę na nadgarstek podręczny nóż. Po chwili, gdy byłam gotowa, wyszłam na zewnątrz.
    Przestało padać, lecz niebo nadal zakrywały ciężkie chmury, które zwiastowały ciąg dalszy takiej pogody. Zapach przemoczonego lasu wtargnął do moich nozdrzy, powodując uśmiech na mojej twarzy. Wiatr nadal wiał, lecz z mniejszą szybkością, niż godzinę temu.
   Poprawiłam czarne dresy i nasunęłam rękaw białej bluzki tak, aby zakrył moją broń. Mimo, że planowałam pobiegać trochę po lesie, istniała obawa spotkania kogoś, a nie chciałam odpowiadać przed policją. Nie widniałam w rejestrach, bo w końcu miałam fałszywe dokumenty i tożsamość, więc jeśli by mnie sprawdzili, z całą pewnością odpowiadałabym przed najwyższym sądem.
    Włączając muzykę i zakładając na uszy słuchawki, ruszyłam biegiem na południe, łapiąc klasyczny rytm. Pod stopami poczułam, jak gleba została przemoczona i podeszwy wchłaniają się w błoto, lecz nie aż tak, aby się w nie całkowicie wtopić. Na białych adidasach pojawiły się brązowe plamy, lecz nie przejęłam się tym - przynajmniej będę miała co robić później, w swoim domu. Zajmę się praniem i czyszczeniem, a nie znowu bezczynnie gapić się w okno.
   Odbiegłam daleko do domu, kierując się główną drogą, która wiodła w stronę miasteczka. Deszcz znowu zaczął kropić, lecz w mniejszej częstotliwości, niż wcześniej. Cały mój strój został przemoczony, dzięki czemu czułam się błogo. Może i byłam dziwna, ale kochałam ten stan, gdy pot mieszał się z kroplami z chmur, a nierówny oddech, spowodowany wysiłkiem fizycznym, został wyciszony przez wiatr.
    Biegłam długo. Dłużej, niż zazwyczaj, gdyż coraz większe się robiło błoto i musiałam zwolnić, aby się nie poślizgnąć. Kiedyś nie miałam z tym problemu - rzadko bowiem zdarzała się ofiara, która mi uciekała. Prędzej ja brałam ich z zaskoczenia, zamiast czekać na coś, co było nieuniknione.
   Moje rytmiczne bicie serca coraz bardziej się potęgowało. Kochałam stan, gdy adrenalina zaczynała krążyć w moich żyłach. Jednak coś niepokojącego nagle wtargnęło w moje nerwy. Mimo słuchawek, które miałam na uszach i dudniącej muzyki, usłyszałam również inne kroki, które odbijały się z mlaśnięciem o błoto.
  Odwróciłam się niezwłocznie i z przestrachem spostrzegłam dwóch mężczyzn, ubranych w czarne eleganckie ciuchy, którzy poczęli biec za mną w odległości kilkudziesięciu metrów. Na pierwszy rzut oka nie wyglądali na agentów wysłanych w pościg za mną z S.S.O.A., jednak przypominając sobie moje ostatnie zakupy i knypków, wysiadających z samochodu, spostrzegłam, że to ci sami. Gonili mnie. A ja musiałam im uciec i to jak najszybciej.
    Zaczęłam biec szybciej, nie martwiąc się o powierzchnie, przez którą zaczęłam się ślizgać. Wyrównałam dech i biegłam co sił dalej, nie marnując czas na patrzenie się za siebie. Wiedziałam, że jak mnie złapią, będzie po mnie. A chciałam żyć. I to bardzo...
   Nie mogłam wydobyć z siebie głosu, adrenalina spotęgowała moją siłę i biegłam szybciej, uciekając od czarnych postaci, które się powoli oddalały. Chciałam krzyknąć, lecz nie mogłam i właściwie było to dobrze, bo i tak krzyk nic tu by nie zdziałał. Do jasnej cholery! Jak oni mnie znaleźli? Po dwóch latach żyjąc w spokoju myślałam, że miałam to już za sobą; że zapomnieli o moim istnieniu, choć wiedziałam, że to niemożliwe.
    Odwracając się w kierunku agentów z S.S.O.A. zauważyłam, że znowu mnie doganiają. Niech to szlag! Nie miałam już siły uciekać, ale doskonale zdawałam sobie sprawę, że będzie już po mnie, gdy mnie złapią. A tak właściwie... Czemu nie strzelają? Rzucając jeszcze szybkie spojrzenie w kierunku dwóch mężczyzn, zauważyłam pod ich czarnymi marynarkami wystające pistolety. Gdyby chcieli mnie martwą, dawno bym już leżała pokryta błotem, wiedziałam o tym, więc domyśliłam się, że szef chce mnie żywą. Zapewne postanowił mnie torturować, co było gorsze, niż śmierć.
    Nie dałabym radę zabić ich swoim podręcznym nożem. Owszem, byłam dobrze wyćwiczona i kiedyś nie stanowiłoby to dla mnie problemu, ale znając dawnego szefa, wysłał do mnie jakiś specjalistów, a po swojej dwuletniej przerwie nie byłam w tak doskonałej formie, co wcześniej. Zwiększyłam więc ponownie tempo i próbowałam wyrównać dech. W gardle mnie suszyło i musiałam zamknąć usta, żeby nie zadławić się językiem. Tym sposobem oddychałam przez nos, co męczyło mnie dwa razy bardziej.
    Starałam się skupić na muzyce i biec, nie zważając na coraz większy brak sił. Łzy zaczęły mi napływać do oczu, ale po chwili je powstrzymałam, gdy rozmazał mi się wzrok. Już po mnie - pomyślałam. Pan Clincton zemści się za to, że zwiałam z jego życia. Za to, że stracił najlepszego szpiega i zabójcę. 
    Odwracając się ponownie z ulgą stwierdziłam, że dwaj mężczyźni stanęli, zostając daleko w tyle. Opierali się o kolana i próbowali zrównać dech, co było dziwne zważając na to, że najlepsi agenci z S.S.O.A. nie mogli czuć zmęczenia i powinni mnie dogonić.
    Co jest, do cholery?
    Mimo to, biegłam dalej, spoglądając nadal na dwóch zmęczonych facetów, którzy teraz mówili coś do siebie i z rezygnacją kręcili głową. Uśmiechnęłam się zadowolona z siebie, nie czując już zmęczenia. Ha! Byłam nadal w dobrej formie, lepszej nawet, niż ci frajerzy.
    Raptem walnęłam o coś twardego, lecz jednocześnie miękkiego i przystanęłam, łapiąc się za głowę. Unosząc wzrok zauważyłam Lucasa, który z wypisanym zdziwieniem wpatrywał się we mnie i złapał się za brzuch w miejscu, gdzie się z nim zderzyłam. 
    - Co ty tu... - zaczęłam, zaskoczona jego osobą, jednak po chwili połączyłam wszystkie fakty. Ci mężczyźni w lesie, on tutaj...
     On jest z S.S.O.A.? Nie mogłam uwierzyć w to, o czym właśnie sobie pomyślałam. Moja intuicja nigdy się nie myliła, a teraz...
      Nie zastanawiałam się dłużej. Jak najszybciej ominęłam Lucasa i biegłam dalej, uciekając od nich czym prędzej i sapiąc coraz bardziej.
     - Susan! - krzyknął za mną, ale nadal stał w miejscu, gdy się odwróciłam. Wbiegając między drzewa, starałam się znaleźć odpowiednią kryjówkę, aby przeczekać parę godzin i wrócić do domu po swoje rzeczy. Musiałam stąd wyjechać. I to jak najszybciej...


_________________
Czytasz? Proszę, skomentuj :) 

I jak tam wrażenia? :D
    
   

piątek, 6 czerwca 2014

#3 Zanieczyszczony umysł







    Zastanawiałam się ciągle, skąd przyszło mi tak łatwo zaznajomić się z tym obcym mężczyzną. Dopiero po tym, jak odjechał, zrozumiałam, że nie znałam nadal jego imienia, co było dziwne zważywszy na to, że o takich rzeczach  j a , jako była agentka S.S.O.A. byłam wyspecjalizowana, by zauważyć takie "małe niedociągnięcia'' w rozmowie. Imię i nazwisko zawsze było moim pierwszym szczeblem, aby kontynuować swoje zadanie i nawet mogłam stwierdzić, kiedy klient kłamie. A teraz? Poczułam się, jakbym była emerytowanym sklerotykiem, który nie pamięta o tak ważnych rzeczach. 
   Zaczęłam sprzątać w swoim domku, porządkując śmieci, aby później je wywieźć. Nadal byłam nieco roztargniona po tym, jak zobaczyłam śledczych z S.S.O.A. i na wszelki wypadek, po wyjściu Pana Nieznajomego, włożyłam pistolet do czarnej pochwy, która przeplatała moje biodro. Dobrze pamiętałam jeszcze, jak się strzela, bo o takich rzeczach się nie zapomina. Zresztą... tak samo nie powinno się zapominać na temat podstawowych czynników rozmów, które zaczynają się od przedstawienia swojej osoby.
    Wrzuciłam puste piwa do śmieci, po czym zawiązałam worek i wyłożyłam przed drzwi, aby nie śmierdziało mi w domu i ponownie zakluczyłam je na cztery spusty. Otworzyłam swój pokój i upewniłam się, że żadna broń, która nadal była zapakowana w mojej czarnej skrzynce i położona na łóżku, nie zniknęła. Gdy stwierdziłam, że wszystko jest na miejscu, zabrałam swoje graty z pościeli i w ciuchach położyłam się spać, aby wczesnym rankiem czuwać nad domem.
     Po kilki chwilach odpłynęłam w sen, mając przed oczami obraz Pana Nieznajomego.

***

    W nocy co chwilę się budziłam, nasłuchując z każdej strony jakichkolwiek kroków, jednak zastawała mnie tylko głucha cisza. Spałam łącznie jakieś osiem godzin i tyle mi wystarczyło, aby wstać z pełną energią do życia i pilnować odgłosów silnika, które spodziewałam się usłyszeć. Jednak dobijała już godzina dwunasta na zegarkach, a nikt nie raczył z S.S.O.A. sprawdzić lasu, w którym zamieszkiwałam.
    A może tylko mi się zdawało, że ich widziałam? Może po prostu jestem przewrażliwiona na ich punkcie i zobaczyłam tylko dwóch mężczyzn, którzy po prostu pasowali mi do opisu moich dawnych znajomych z pracy?
    Bzdura. Nie ważne zresztą, czy to byli oni, czy toteż nie, ostrożności nigdy za wiele. Dlatego nadal siedziałam w kuchni, przebrana w krótkie dżinsowe spodenki i biały t-shirt, który odsłaniał moje ramiona i dekolt. Dzisiaj, mimo wczesnej pory, nadal było ciepło, a za oknem zza drzew grzało nieźle słońce.
    Tęskniłam za tym, jak podczas pracy w Secret Service to the Order of Assassins miałam chwilę wolnego i właśnie w taką pogodę wylegiwałam się na plaży, lub na tarasie, opalając swoje ciało. Teraz niestety musiałam z tego zrezygnować, bo mój każdy wyjazd z domu mógł okazać się dosłownie zabójczy dla mnie, tak jak na przykład wczoraj.
     Nie miałam nawet rodziny, aby tęsknić za kimkolwiek. Tęskniłam jedynie za miejscami i chwilami wolnymi od zabijania ludzi z listy, którą dawał mi szef. Byłam sierotą i wychowywałam się do szóstego roku życia w domu dziecka, dopóki Pan Clincton nie adoptował mnie i nie zrobił ze mnie zabójcy na zlecenie. Od małego umiałam rzucać nożem i strzelać nawet z ciężkich karabinów maszynowych tak, aby od razu trafić w cel. Od dziecka umiałam także przejść niezauważona poprzez ludzi i okraść ich z wartościowych zegarków. Byłam dobrą aktorką, co niekiedy było potrzebne podczas indywidualnych spotkań z klientami w miejscach publicznych. Nawet jako mała dziewczynka, która udawała, że zgubiła swoich rodziców, potrafiłam zbliżyć się do ofiary i użyć nawet wsuwki do włosów, aby ją zabić.
    Byłam po prostu idealna. Idealnym szpiegiem. Dlatego szef był ze mnie dumny.
   Miałam indywidualne lekcje w pałacu, w którym mieszkaliśmy. Oprócz mnie, były także pięcioro innych dzieci, ale dwóch z nich nie przeżyło szkolenia. Gdy opieka społeczna sprawdzała, jak sprawuje się sierota z sierocińca, byli nad wyraz zdumieni, że tak dobrze zaaklimatyzowałam się z "nowym ojcem" i w nowym miejscu zamieszkania. Jak już wcześniej wspominałam, byłam dobrą aktorką, która zawsze podczas ich wizyt ubierała się w najlepsze sukienki dziewczęce, po czym robiłam do nich słodkie oczka i niezawodny uśmieszek tryskający radością.
   Jednak prawda była inna. Owszem, na początku strasznie podobało mi się nowe zajęcie, jednak później mój mózg przerósł najśmielsze oczekiwania szefa. Stałam się wprost maszyną do zabijania i zostałam pozbawiona jakichkolwiek emocji. Kiedy to się stało? Nie wiem. Może wtedy, kiedy byłam w obowiązku zabić swoją nauczycielkę od francuskiego, aby się przekonać, że z nikim nie mogę się dogadywać. Oczywiście musiałam później sama wszystko zatuszować, aby nie było żadnych śladów morderstwa. Jednak najbardziej ciekawił mnie fakt, kiedy doszło do tego, że nagle moje emocje się wzbudziły do życia i chciałam się wycofać z S.S.O.A. To po prostu trafiło mnie, jak przysłowiowa "strzała amora", jednak nie z powodu miłości do drugiego człowieka, tylko z... Sama nie wiem z jakiego powodu. Po prostu zabijanie kompletnie przestało mi się podobać i zaczęłam czuć wyrzuty sumienia.
    Westchnęłam na wspomnienie, gdy zabiłam porządną kobietę, którą szpiegowałam dwa miesiące. Była śliczna, jak na swój wiek, a z zachowania nic nie wskazywało, że czymś zawiniła. Do diabła! Nawet codziennie dawała pieniądze na ciasteczka małych skautek, które witała swoim promiennym uśmiechem. Chodziła codziennie na zakupy, odbierała telefony od syna i córki, i wychodziła na grób swojego męża. Nie wiedziałam z jakiego powodu miałam zakończyć jej żywot, bo w końcu nigdy nie dostawałam powodu w liście, lecz gdy otrzymałam tylko jeden sygnał, aby ją zabić, po dwóch miesiącach to uczyniłam bez mrugnięcia okiem.
   Byłam maszyną do zabijania i byłam w tym najlepsza. Stałam się legendą całej swojej firmy...
   A przynajmniej miałam nią być, dopóki nie uciekłam bez słowa od takiego życia.
   Nagle, ku mojemu zdziwieniu, moje myśli przerwało pukanie do drzwi. Z kuchennego stołu zerwałam się na nogi i w jednej sekundzie wyjęłam swój pistolet, mierząc w tamtym kierunku. Serce zaczęło bić mi jak oszalałe. W jaki sposób ktoś mógł przedostać się na tę stronę, gdy akurat patrzyłam się w okno? To nie możliwe, żebym była taka zamyślona, że nie zauważyłabym osoby nadchodzącej do mojego domu.
   Znowu pukanie.
   Powolnym krokiem, starając się, aby panele podłogowe nie zaczęły skrzypieć, zaczęłam zbliżać się do przyczyny tych odgłosów. Serce pikało mi z powodu adrenaliny, która zaczęła burzyć mi się w żyłach. Powoli, aby nie było słychać odbezpieczania pistoletu, pociągnęłam za mały uchwyt, a kiedy usłyszałam kliknięcie, wstrzymałam dech. Musiałam teraz dojść do małego okienka przy drzwiach, aby postrzelić natręta oraz sprawdzić, czy więcej osób nie kręci się wokół mojego terenu.
   - Susan... Jesteś tam? - usłyszałam głos po drugiej stronie i niemal natychmiast owiał mnie strach. Cholera, to nie był żaden znany głos z S.S.O.A. To był głos Pana Nieznajomego. - Wczoraj już nie chciałem się cofać, ale... zostawiłaś u mnie w samochodzie swój plecak - dodał, wyjaśniając przyczynę swojego najścia.
   Wypuściłam powietrze z płuc, jednak starając się zachować bezpieczeństwo, schowałam za sobą naładowaną i odbezpieczoną broń. Ostrożności nigdy za wiele, a co by się stało, gdyby on także był mordercą z mojej byłej firmy? Jednak czułam, że to nie było to. Owszem, dziwnie się zachowywał, jak na cywila, jednak moje przeczucie mi mówiło, że i tak coś skrywa, chociaż jest normalny. A na pewno nie jest żadnym mordercom.
    Westchnęłam raz jeszcze i zbluzgałam swoją głupotę. Jak mogłam zapomnieć o plecaku z jedzeniem? Ten facet ma stanowczo za dużo pozytywnych cech, co powinno być karalne, bo zapominam o istotnych rzeczach, takich jak plecach, czy wprowadzania do swojej kryjówki nieznajomego mężczyznę.
   I do swej listy mogę jeszcze dopisać, że otwieranie przed nim drzwi po raz drugi.
   - O, cześć - przywitał się, zaszczycając mnie uśmiechem. - Myślałem już, że cię nie ma i...
   - Wybacz, byłam w łazience - skłamałam i przepuściłam go w drzwiach.
   Wszedł powoli do domu, kierując się do kuchni, a ja raptownie zauważyłam, że mam uchylone drzwi od pokoju, w którym nie tylko spałam, ale także trzymałam broń. Pospiesznie za nim ruszyłam i jednym ruchem po cichu zamknęłam je, starając się, aby nie zauważył.
    I dobrze mi poszło.
    - Przyniosłem twój plecak. - Odwrócił się w moim kierunku i wskazał na przyczynę przyjścia, którą trzymał w prawej dłoni. Zaś, gdy podniósł lewą rękę, zauważyłam całą siatkę piw. - No i... pomyślałem, że się zrewanżuję za wczoraj.
   Odpowiedziałam mu uśmiechem i wskazałam mu brodą, aby usiadł.




___
Chciałam dłuższy napisać, ale niestety bratanek wstał i idziemy zaraz na spacer, a chciałam dzisiaj jeszcze dodać :)
Ej, no! Zauważyłam, że każdemu nie podoba się ten facet-że niby podejrzany. I owszem, macie racje. Coś z nim jest. Ale, znając moje wcześniejsze opowiadania, myślicie, że napiszę coś przewidywalnego? Kochani, powinniście mnie znać już dobrze :D
No cóż... Czas nagli, a dzisiaj mecz towarzyski Polski, więc muszę nadążyć ze wszystkimi rzeczami do roboty. Do usłyszenia już niedługo! :)
Aleksji





czwartek, 29 maja 2014

#2 Fałszywa znajomość






   - Wszystko w porządku? - zapytał mnie mężczyzna, spoglądając w moją stronę chwilowo, po czym wzrokiem znowu omiótł drogę przed nami.
   Westchnęłam przeciągle i dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że wstrzymywałam powietrze ze stresu. Co by było, gdyby faceci z S.S.O.A mnie zobaczyli? Co by było, gdyby mnie złapali? Poznaliby mnie? Poza tym, po jaką cholerę zjawili się w małym miasteczku, które w ogóle nie istniało na mapie? Przyszli tu po mnie?
    Puściłam kolana, które zaczęłam nagle mocno ściskać. Co chwilę patrzyłam na boczne lusterka sprawdzając, czy przypadkiem nie jechali za nami. Jednak ciągle było pusto, a my przemierzaliśmy już las od około dziesięciu minut.
     - Susan? - wyrwał mnie z zamyśleń i ponownie spoglądnął na mnie z troską w oczach. - Co prawda, widziałem tylko, jak rower się rozbija, ale... Czy przypadkiem nic sobie nie zrobiłaś? - zapytał, a gdy zaprzeczyłam, kiwnął powoli głową, jakby nie wierząc w moje słowa. - W takim razie... Czy dobrze się czujesz? Jesteś jakaś zestresowana...
     - Nie, po prostu... - wzięłam głęboki dech i spróbowałam opanować drżenie rąk. - Dzisiaj moja rodzina przyjeżdża, a ja... Chodzę jakoś ostatnio zamyślona. Nie mam po prostu głowy do niczego. A do tego jeszcze ten wypadek...
    - Wypadki chodzą po ludziach. Nic z tym nie zrobisz - powiedział, lekko się uśmiechając, przy czym zrobiły mu się słodkie dołeczki w policzkach.
    Cholera, albo w samochodzie nie działała klimatyzacja, albo przez tego mężczyznę temperatura wzrosła diametralnie. Chociaż miałam styczność z takimi osobami, o takim cudownym pokroju urody, jak on, musiałam mu przyznać, że był diabelsko przystojny. Dopiero teraz mogłam przyuważyć, że jego oczy... Nie. Nadal nie byłam w stanie określić jego koloru oczu, przede wszystkim dlatego, że gdy świeciło na niego słońce, w tęczówkach dało się zauważyć iskierki zielonego i błękitnego odcienia. Był ciemnej karnacji, na co miło się patrzyło, kiedy opalone szerokie barki prężyły się, gdy skręcał kierownicą. Brązowe, krótkie włosy potargane przez wiatr powodowały, że przychodziły mi zbereźne myśli i próbowałam powstrzymać uda, które mimowolnie się ścisnęły.
    A jego uśmiech? Do diabła. Powinien być stanowczo zakazany.
    - Jest rozwidlenie dróg. - Wskazał brodą piaskową ścieżkę i spojrzał na mnie. Miałam przeczucie, że doskonale wiedział, o czym myślałam i że na niego się patrzyłam.
    Poczułam raptownie rumieńce na twarzy.
    - W którą stronę? - zapytał, gdy nie odpowiadałam, ale zauważyłam, że jego kąciki ust znowu drgnęły w uśmiechu.
     Niech go szlag.
     - W prawo - oznajmiłam oschle i spojrzałam się za szybę po swojej stronie, w której tak czy siak, dzięki przyciemnianym szybom, mogłam dostrzec odbicie ziemskiego boga seksu. Poprawiłam swój plecak, który został ułożony na podłożu, między moimi nogami i odchrząknęłam.

 ***

   - Tutaj mieszkasz? - zapytał, gdy dojechaliśmy na miejsce. Właśnie wyszliśmy z samochodu i taksował spojrzeniem drewniany mały domek, w którym właściwie nie było życia. Byłam gotowa w każdej chwili uciec stąd i zniknąć znowu bez śladu, gdy Tajni Zabójcy z  S.S.O.A  mnie znajdą, jednak  p ó k i  co, byłam bezpieczna.
     Nikt nas nie śledził przez całą drogę, ale jednak serce niemiłosiernie mi waliło, za pomocą dawki adrenaliny. Nie miałam pojęcia, że nawet po tych cholernych dwóch lat nadal mnie szukają.
    - Tak - odpowiedziałam mu, zamykając za sobą drzwi od auta. Podczas całej drogi odpływałam myślami, a on co chwile wyrywał mnie z nich, pytając się o drobnostki. Nawet na głupie ''skąd pochodzisz?" odparłam, że z Chicago, co oczywiście było kłamstwem.
     - Uroczo - oznajmił cicho, ale wiedziałam doskonale, że kłamie. Uśmiechnęłam się pod nosem i posłałam mu oczko.
    Doskonale pamiętałam swoją pierwszą reakcję, gdy znalazłam w ogłoszeniu zdjęcie owego domku. Jedynym plusem było to, że stał na pustkowiu i w ogóle nie było śladu ludzi w tych okolicach. Dlatego właśnie bez zastanowienia kupiłam go, nie myśląc o tym, że przez większość czasu będę tkwić w tak okropnych warunkach.
     - Proszę, nie kłam - zaśmiałam się, a on uniósł tylko brew i spoważniał na chwilę. Zdziwiła mnie jego reakcja, jednak zwróciłam się w kierunku drzwi wejściowych, do których właśnie podeszłam i dyskretnie spojrzałam na cieniutki włos, który nadal był w szparze. Otworzyłam je kluczami, po czym, nie wiadomo czemu, zaprosiłam go do środka.
    A nigdy tego nie zrobiłam.
   Gdy wszedł, przeklęłam samą siebie. Nigdy taka nie byłam. Nigdy nie zachowywałam się tak lekkomyślnie, żeby wpuszczać do swojej ''krainy'' obcą osobę. Przede wszystkim dlatego, że w sypialni, gdzie na całe szczęście były zamknięte drzwi, był na wierzchu cały arsenał spluw i amunicji.
    Jednak mężczyzna mądrze wszedł do małej kuchni, z jeszcze mniejszym stolikiem i usiadł bez pytania na krześle. Chciałam w jednym momencie go wygonić, ale... Zabijcie mnie. Za cholerę nie wiedziałam, czemu jeszcze go nie zastrzeliłam. W końcu znał moją kryjówkę i nawet jeśli był cywilem, facetom z  S.S.O.A  zapewne powiedziałby, gdzie mieszkam. Gdybym żyła poprzednim życiem, z całą pewnością wyciągnęłabym spod blatu przyklejony pistolet i wymierzyła mu kulkę w łeb. Jednak nie wiem czemu, po prostu zasiadłam naprzeciw niego, z wcześniej wyciągniętymi piwami z lodówki.
    - Chcesz? - zapytałam, podając mu jedną butelkę, ale pokręcił głową.
    - No coś ty. Prowadzę - stwierdził i się cicho zaśmiał, nieco zażenowany. Parsknęłam śmiechem.
    - Serio? Daj spokój. Jeśli mieszkasz w miasteczku, nic ci nie grozi - oznajmiłam, znając doskonale moje otoczenie. Policja jedynie zatrzymywała obcokrajowców, którym pomagała dojechać do miejscowego motelu.
     Mężczyzna spojrzał się na mnie zainteresowany i jak zobaczył moją twarz pełną pewności, wziął do ręki piwo i otworzył zapalniczką, którą wyjął z kieszeni.
    - Palisz? - zapytałam zaciekawiona, gdy uczyniłam to samo, co on, jednak za pomocą prawdziwego otwieracza, którego wyjęłam z szuflady obok zlewu.
   - Nie - zaprzeczył, a ja uniosłam brew. Jeśli nie palił, po kiego była mu zapalniczka? Jednak on tylko wzruszył ramionami i upił dosyć sporego łyka.
   Poszłam za jego krokami.


*** 

    Pilnując swoich zeznań, po pół godzinie rozmawiania właściwie o niczym, musiałam mu przypomnieć, że moja ''domniemana'' rodzina przyjeżdża wkrótce i najlepiej będzie, jeśli się teraz pożegnamy. On wtedy spojrzał na zegarek i zdziwił się, że aż tak się zasiedział.
    Oczywiście na jednym piwie się nie skończyło. W śmietniku leżało sześć pustych butelek, a śmiech odbijał się od ścian. Nie byliśmy pijani, jednak nie wiem czemu, poczułam z nim jakąś niewytłumaczalną więź. Może powodem było to, że od dwóch lat z nikim nie rozmawiałam?
    Poszłam odprowadzić go do drzwi, lecz powstrzymała mnie moja nuta, która ponownie rozbrzmiewała z radia. Znowu ten sam głos, co przyprawiał mnie o dreszcze.
    Dobra, może i byłam lekko wcięta, bo zaczęłam śpiewać, a właściwie fałszować, na co mężczyzna się głośno i na prawdę sympatycznie zaśmiał. Poczułam przyjemne dreszcze rozchodzące się po całym ciele, gdy usłyszałam ten dźwięk, jednak po chwili facet zniknął za drzwiami równie szybko, jak się pojawił, zostawiając mnie zupełnie samą.
    Było mi potrzebne towarzystwo. I to jak.


_________________
Tak, wiem. Krótki. Ale chciałam cokolwiek dzisiaj stawić, aby zająć się jutro innymi opowiadaniami.
Już oznajmiam, że od 1.07-06.07 nie będzie mnie prawdopodobnie na necie, bo jadę na Kaszuby - a dokładniej do domków wypoczynkowych. W KOŃCU!
No więc...
Prosiłabym o komentowanie. :)
I jeśli się podoba, obserwowanie.
Miłej nocy :3

wtorek, 27 maja 2014

#1 Ucieczka przed światem




***


   Tak wyglądało moje życie sprzed dwóch lat. Szczerze powiedziawszy, cieszyłam się, iż zakończyłam już tamten żywot i w spokoju mogłam spędzić czas, nie zamartwiając się, że dostanę w każdej chwili zlecenie na zabicie jakiejś ważnej osoby. Teraz, po tych dwudziestu czterech miesiącach, mogłam zaczerpnąć świeżego powietrza w swoim małym i odizolowanym domu, który znajdował się w środku lasu, na całkowitym pustkowiu. 
   Nie odeszłam z pracy w sympatycznych warunkach. Szef nie chciał zrezygnować z najlepszego pracownika, ale nie miałam wyboru. Mój mózg był już tak przesilony, że nawet podczas picia herbaty notowałam w głowie wszelkie ruchy gałęzi i patrzyłam, czym mogę zastąpić broń. Nie zawsze nosiłam spluwy, albo noże, bo wytrenowali mnie tak, że nawet chusteczką papierową mogłam zabić. Jednak byłam za bardzo zmęczona tym wszystkim, więc pewnego dnia włożyłam do dużej koperty wszelkie swoje telefony komórkowe z nadajnikiem, wszelkie pistolety i paszporty, i zakleiwszy ją, zaniosłam do swojej siedziby, gdzie położyłam to wszystko pod drzwiami swojego szefa. 
   Później mnie nie było. Uciekłam bez śladu i kupiłam na fałszywe nazwisko mały domek, gdzie nie mieli prawa mnie znaleźć. Zmieniłam fryzurę i zaczęłam nosić soczewki kontaktowe, które zmieniły kolor moich oczu z niebieskich na brązowy. Do najbliższego sklepu, który mieścił się w tak malutkim miasteczku, że nie widniało na mapie, jeździłam rowerem i robiłam tygodniowy zapas zakupów, aby nie pokazywać się często wśród ludzi. Słyszałam dużo pogłosem na swój temat: byłam odludkiem i nawet mówiono o mnie, że mam coś nie tak z głową, ale się nie przejmowałam. Ważne, by nie wtrącali się do mojego życia. Chciałam być sama, z dala od kłopotów, jakie sobie naszykowałam. 
    Ogólnie nie tak sobie wyobrażałam życie w samotności. Właściwie w ogóle nie brałam pod uwagę tego, jak to będzie wyglądać. Jednak sam fakt, że tkwię sama w czterech ścianach, bez telewizora i jakichkolwiek znajomych, powoduje, że czuję się nieswojo. Byłam przyzwyczajona do kontaktów z ludźmi, a teraz całkowicie odizolowana. Jedynym połączeniem ze światem było moje radio, które do tej pory na minimalną głośność było włączone, kiedy ja właśnie zbierałam się do wyjścia, aby skoczyć na cotygodniowe zakupy. W moich uszach rozbrzmiał głos Luck'a Baggers, światowej sławy piosenkarza, który swoim śpiewem powodował u mnie ciarki na plecach. Musiałam przyznać, że jego słowa wpływały głęboko w moją duszę i niemal wiedziałam, jak czuje się nastolatek zakochany w swoim idolu. Dopiero, kiedy uciekłam od swojego życia, miałam czas, aby posłuchać muzyki i dowiedzieć się coś z magazynów o świecie popkultury i o innych rzeczach, które wcześniej mnie nie interesowały. Miałam szeroki zakres wiedzy na temat zabijania i uwodzenia, bo wcześniej tylko na tym opierało się moje życie, a nic innego nie było mi potrzebne. 
    Gdy po trzech minutach trwania w ciszy i trzymania nieruchomo dłoni na klamce Luck Baggers przestał śpiewać, otworzyłam drzwi i zamknęłam je, wkładając w szczelinę na samej górze swojego urwanego wcześniej włosa, po czym zamknęłam drewnianą dechę na klucz. Tym sposobem widziałam dokładnie, gdy wracałam do domu, czy przypadkiem ktoś się nie kręcił. Mały przezroczysty włos nie był widoczny i nawet przy najmniejszym pociągnięciu drzwi mógłby spaść. Nie miałam zamiaru ryzykować, więc nadal korzystałam ze swoim przyzwyczajeń, gdy pracowałam dla Secret Service to the Order of Assassins. 
     Podeszłam do drewnianych schodków i stąpając po nich powoli założyłam ciemnoczerwony plecak. Wsiadłam na rower i przygotowałam się do prawie godzinnej jazdy w kierunku miasta. 

 ***

   Co prawda, byłam już potwornie zmęczona, ale nie poddawałam się. Stałam właśnie w sklepie i ze znużeniem patrzyłam się na półki, nie wiedząc dokładnie, co kupić. 
    Był upał. Ponad trzydzieści stopni w cieniu, a do tego brak klimatyzacji w tym budynku. Po męczącej trasie chciałam zaczerpnąć zimnego powietrza, które jednak nie dane mi było poczuć w pomieszczeniu. Na domiar tego automat z lodowatą wodą, który zawsze stał czynny niedaleko wejścia do małej branżówki, teraz stał zepsuty z napisem ''awaria''. Pokręciłam głową, nie wierząc swojemu nieszczęściu. 
    Do koszyka wrzuciłam konserwy w puszce z czerwoną etykietą. Nie patrzyłam nawet na cenę, ani na to, co właśnie brałam. Chciałam jak najszybciej udać się do zaciemnionego przez drzewa miejsca. Wzięłam jeszcze wodę, jakieś pierwsze lepsze gazety oraz pieczywo i ruszyłam w kierunku kasy. 
    Kasjerka, znając już moje zachowanie bardzo dobrze, kiwnęła mi tylko głową na przywitanie i zaczęła kasować wszelkie artykuły. Podyktowała cenę, a ja wyjęłam z plecaka portfel, płacąc nie swoimi pieniędzmi, po czym spakowałam wszystko i wybiegłam ze sklepu, aby jak najprędzej się stąd oddalić. 
    Gdy byłam jeszcze Brooke Runtison, blondynką o niebieskich oczach, mogłam topić się w pieniądzach. Za każde swoje zlecenie dostawałam z góry, dzięki czemu mogłam przygotować się doskonale do swego zadania. Droga biżuteria, aby wejść na jakiś bal. Kuse sukienki od znanych projektantów, aby zahipnotyzować niejednego faceta. A reszta oszczędności? Została, a ja, już jako brunetka z brązowymi oczami, wzięłam je ze sobą. Umiałam zachować trochę umiaru w sklepie, więc teraz wystarczyło mi, aby wyżywić się na jakieś dziesięć lat. A co później? Później sobie jakoś poradzę. 
    Jechałam rowerem, rozmyślając nad wszystkimi rzeczami związanymi z  S.S.O.A, przez co nie zauważyłam średniego kamienia, na który najechałam niefortunnie kołem. W jeden moment straciłam równowagę i dzięki swoim umiejętnościom zeskoczyłam z roweru, jednak mój sprzęt nie miał tyle szczęścia i wylądował na ziemi ze skrzywionym kołem. 
    Serio? To wszystko przez jeden, mały kamień? - zapytałam siebie i przeklęłam na głos, spoglądając na niebo. Jeździłam tą drogą już od dwóch lat i żadna cholerna rzecz nigdy nie stanęła mi na drodze, a akurat dziś, kiedy było powyżej trzydziestu stopni, nagle mój rower został pokonany? 
    - Do diabła - warknęłam jeszcze do siebie i z nałożonym nadal plecakiem podeszłam do sprzętu, oceniając straty. Po chwili westchnęłam ciężko. 
    Plus był taki, że dało się naprawić. A minus? Cóż... Potrzebowałabym odpowiednich narzędzi, które miałam w swoim domu. A ten zaś był godzinę drogi  r o w e r e m  stąd. Lub ponad dwie godziny szybkim krokiem na piechotę. Czy już wspominałam na temat wysokiej temperatury? Właśnie poczułam, jak ona wzrasta. 
    - Nic pani nie jest? - usłyszałam za sobą męski głos i skamieniałam, gdy zdałam sobie sprawę, że to do mnie. Powolnym ruchem głowy, nie odwracając się do niego, pokiwałam głową i spróbowałam postawić rower, jednak przerwała mi w tym para rąk, które zrobiły to za mnie. 
    - Poczeka pani, pomogę - oznajmił mężczyzna i tak też zrobił. Miałam za to szansę na szybkie obejrzenie go, aby sprawdzić, czy to nie jakiś wysłannik z  S.S.O.A, jednak to, co zobaczyłam, omal nie spowodowało u mnie ataku serca. 
    Nie, nie chodziło tu o niego. Owszem, w sekundę oceniłam wszystko, co było z nim związane. Wysoki, dobrze zbudowany szatyn, o jasnych oczach, której barwa nie była ani zielona, ani nawet niebieska. Miał na sobie szorty plażowe i białą koszulkę bez rękawów, która opinała jego umięśnione ciało. Zapewne wracał z pobliskiej rzeki, choć nie wyglądał mi na plażowicza. Ponadto nie miał przy sobie żadnej broni, jak i nie zarejestrowałam w otwartym samochodzie, który zaparkował za mną, nic, co związane by było, że zechciałby mnie zabić. Uśmiechnął się do mnie tak, że zabrakło mi tlenu w płucach, jednak rzuciwszy okiem ponownie za nim zdecydowałam, że jeśli zaraz nie ucieknę, nie umrę na pewno z powodu braku powietrza. 
    - Rure od przedniego koła trzeba potraktować młotkiem i obcęgami wyciągnąć tę część, aby nie zagradzała oponie. - Zarejestrowałam jego głos i zauważyłam, że nieznajomy pochyla się nad rowerem, oceniając szkody. Zachciało mi się śmiać, bo już sama wcześniej to zrobiłam, ale przynajmniej doszłam do jeszcze większego wniosku, że ten facet jest w porządku. Jest bezpieczny. I jest mi teraz potrzebny. 
    - Susan Muliarts - przedstawiłam się, szybko wyciągając w jego kierunku dłoń. Uściskał ją, racząc mnie uśmiechem, a ja odpłaciłam mu tym samym. - Słuchaj... Mam prośbę - zaczęłam, udając niepewność. Spojrzałam na swoje czarne trampki i zastanawiałam się, czy jeśli nie zezwoli, dam radę stąd niezauważalnie uciec. Ale wiedziałam doskonale, jak radzi sobie S.S.O.A i nie miałam szans. Choć byłam jedną z najlepszych, miałam dwuletnie zaległości. 
    Wzięłam mocny wdech i z odwagą spojrzałam w jego jasne oczy. Kiwnął na znak, bym kontynuowała.
    - Za półtora godziny przyjeżdża moja rodzina, a na piechotę nie dam radę dojść do tego... 
    - Jasne, wskakuj - wzruszył ramionami i skierowaliśmy się do jego jeepa, na którym przypiął zręcznie rower. Przed wejściem mrugnął jeszcze do mnie, a ja spojrzałam się na dwóch mężczyzn w czarnych garniturach, którzy wyszli z nowej audi, rozglądając się po ulicy i zakładając okulary. Zanim mnie zauważyli wskoczyłam do auta i zaczekałam, aż mój kierowca odjedzie. 
    Po chwili już wkraczaliśmy w las.


_______________________
I jak się podoba? :) Chciałam kompletnie coś innego sklepać, ale wpadłam na pewien genialny plan, o którym dowiecie się dopiero za kilka - może kilkanaście? - rozdziałów :3

niedziela, 25 maja 2014

PROLOG






   Z całą pewnością mój szef zdurniał, że dał mi takie zadanie. Nie miałam ochoty na żadne wychodzenie do ludzi, a z całą pewnością nie do takiego super hiper mega faceta, jakim okazał się mój klient. Szczyt bezczelności, że musiałam na domiar tego ubrać jedną z bardziej kusych sukienek w mojej karierze.
   - Napije się pani czegoś? - zapytał mężczyzna naprzeciw mnie, uśmiechając się, przez co uwidoczniły się u niego kości policzkowe. Zastanawiałam się, czy pasowałby takiemu facetowi zarost, który wprost ubóstwiałam. Był ubrany w drogi garnitur i wcale bym się nie zdziwiła, że zegarek, który nosił na lewym nadgarstku, to jeden z  t y c h  złotych  rolex'ów, za które można byłoby zabić. A ja z całą pewnością zabiłabym.
   - Wystarczy Martini. Dziękuję - odwzajemniłam uśmiech, a młody mężczyzna mrugnął do mnie, jednocześnie podnosząc rękę na znak, aby kelner zawitał do naszego stolika. Ten zjawił się po paru sekundach i przyjął od nas zamówienie, ruszając niezwłocznie do baru. Ja zaś bez skrępowania oceniałam mojego klienta, który zauważywszy to, uśmiechnął się zalotnie.
   - Muszę przyznać... - zaczął De Gastio, pochylając się w  moją stronę - ... że ta sukienka idealnie podkreśla kolor twoich oczu.
   Gdyby nie fakt, że byłam przyzwyczajona do takich gadek, zaczerwieniłabym się. Ale jedynie spowodowało to u mnie mdłości i sztuczny śmiech. Facet, może i przystojny, nie miał w ogóle podejścia do kobiet - rzucał tanimi śpiewkami, choć na koncie bankowym miał więcej cyfr, niż mój numer komórkowy.
   - Drogi Edmundzie... - odezwałam się i zatrzepotałam zalotnie rzęsami. - Oczywiście, jeśli mogę się tak do ciebie zwracać - odparłam pospiesznie, na co się zaśmiał.
   - Pięknym kobietom wszystko wolno - powiedział i posłał mi oczko, na co chrząknęłam i spuściłam speszona głowę. Może i miał czar w oku, jednak dzięki rozmowie nie wskoczyłabym mu za żadne skarby do łóżka.
    - To może... - przerwałam na chwilę, bo zjawił się kelner i postawił przede mną Martini z oliwką. Podziękowałam i ponownie spojrzałam na klienta. - Może przejdziemy już do sedna spotkania?
   - Oczywiście, oczywiście - przytaknął i upił łyk Black Russian, nie spuszczając ze mnie wzroku. - Jak to mówią... Najpierw obowiązki, potem przyjemności.
   - Właśnie - przytaknęłam szczęśliwa i wyrównałam materiał czerwonej sukni na udach, chociaż i tak niewiele zakrywał. Pochyliłam się nieznacznie, przez co Edmund zaglądnął mi w dekolt i z aprobatą mruknął. Uśmiechnęłam się.
   - Mówisz, że z jakiej firmy jesteś? - zapytał, a ja wzięłam wykałaczkę do rąk, która leżała na stole i nabiłam oliwkę, wyciągając ją z martini. Włożyłam okrągły zielony przedmiot do ust, a klient z satysfakcją podążał za nią wzrokiem. Gdy przełknęłam i otworzyłam oczy, zobaczyłam, że jego wzrok pociemniał.
    - Ze S.S.O.A. - oznajmiłam, wzruszając ramionami. Zmarszczył brwi, a przez jego twarz przebiegł cień zdziwienia.
   - Dziwne... Nie słyszałem o takiej organizacji - stwierdził cicho, a ja zaczęłam obracać wykałaczkę między palcami. - Od czego jest to skrót?
   - Secret Service to the Order of Assassins* - powiedziałam i kiedy zobaczyłam, że zrozumiał o czym mówię, machnęłam ręką do swojego kierowcy na znak, by włączył silnik. Edmund zorientowawszy się, że jest moim celem, próbował jak najszybciej wstać i uciec, wołając kogoś o pomoc, jednak byłam szybsza i w moment, przeskoczywszy stół, stałam obok niego i wbiłam mu w nerw na karku wykałaczkę tak, że przestał się ruszać. W następnej chwili wylądował na kolanach, a jeszcze parę sekund później tęczówki zniknęły, a na ich miejscu pojawiła się biało-niebieska gałka oczna, z czerwonymi żyłkami.
   A jeszcze chwilę później już nie żył.


*Tajne Służby Zabójców na Zlecenie
____________________________
A oto prolog mojego nowego opowiadania o nazwie ,,Na telefon"
Cóż, nie specjalizuję się w kryminałach, więc mam nadzieję, że jako tako przypadnie Wam do gustu. :)
I oczywiście chciałabym oznajmić, że rozdziały nie będę AŻ tak często dodawane, jak ,,Mamuna", bo już wolę ją szybciej dokończyć, a potem zajmę się częstszymi dodawaniami tego :)
Komentujcie i obserwujcie. :)
Aleksji