wtorek, 8 lipca 2014

#6 Uśmiech strachu






    - A teraz witamy w studiu Luck'a Buggers'a. Słynnego, amerykańskiego piosenkarza, który zdobył...

   Cholerne radio.
   Miałam nastawione automatyczne włączenie o godzinie ósmej, jednak za każdym razem coraz bardziej oburzałam się na myśl o wczesnym wstawaniu; przede wszystkim, gdy późno w nocy kładłam się spać. Lubiłam nocną porą wyglądać przez okno i gapić się na świat z myślą, że ,,jutro" może nie nastąpić. Byłam nastawiona psychicznie do swoich niepowodzeń, więc musiałam się przygotować na widok agentów, chcących mnie zabić.
    Wygramoliłam się szybko z łóżka, zanim powieki ponownie się przymknęły. Biała pierzyna wylądowała niedbale na jasnym parkiecie, a po chwili usłyszałam również głuchy huk spadającej poduszki. Jęknęłam z rozdrażnienia i ciężkim krokiem weszłam do łazienki, która znajdowała się obok mojego pokoju. Przestronna, z czarno-białymi kafelkami, świetnie pasowała do reszty pomieszczeń całego mieszkania, w szczególności, że zostało wybudowane w nowoczesnym stylu. Spojrzałam w lustro, które ulokowane było nad ciemnym zlewem i prychnęłam śmiechem widząc swoją czarną szopę na głowie. Zaspanym wzrokiem również zlokalizowałam lekko podwiniętą na brzuchu, krótką, jasną bluzkę, mająca na piersiach wizerunek Hello Kitty. Krótkie, różowe spodenki nie zakrywały mi nóg, po których przeszły ciarki za sprawką zimnego podłoża. Drgnęłam i odkręciłam wodę w kranie, schylając się, aby przemyć twarz. Gdy to uczyniłam i ręcznikiem osuszyłam pozostałości po porannym myciu, kucnęłam pod zlewem i wyjęłam z dolnej szuflady biało-zielone pudełeczko, w których znajdowały się moje zielone, całoroczne soczewki. Po szybkim założeniu na swoje brązowe oczy udałam się w kierunku pokoju, do garderobianej szafy, aby przygotować rzeczy na dzisiejszy dzień.
    Pół godziny później, gdy związałam rozczesane włosy w wysoki kucyk i przebrałam się w dżinsowe biodrówki oraz żółty golf, podreptałam do kuchni, aby zrobić sobie śniadanie; klasycznie wyjęłam z lodówki jajka i ubijając je najpierw, usmażyłam na patelni omlety, które zalałam na koniec syropem klonowym. W ten sposób parę minut później tkwiłam na kanapie z pełnym żołądkiem i zamykając co chwilę oczy, zastanawiałam się nad tym, co powinnam dziś zrobić.
    Może spacer?
    Przekręciłam głową w stronę dużego okna i ze smutkiem stwierdziłam, że pada deszcz. Mimo styczniowej pogody w tym mieście ani razu nie zawitał śnieg, co było przyczyną mojego przygnębienia. Lubiłam w zimowe wieczory chodzić na spacery wśród białych płatków, które spadały z chmur, a nie wśród kropel deszczu rozmywające mój uśmiech z twarzy. Owszem, wcześniej taka pogoda mi się odpowiadała, jednak wśród zgiełku wielkiego miasta kompletnie moje upodobania się zmieniły. Wolałam słoneczny dzień, niż zachmurzony. A towarzystwo? Bardzo mi odpowiadało, nie to, co poprzednio. W końcu musiałam zacząć żyć i z niego korzystać, nie martwiąc się jutrzejszym dniem.
    Knajpa.
    Tak, ta opcja najbardziej mi odpowiadała pod względem braku swobodnych działań. Tam znajdę się wśród ludzi, którzy zapewne w większości przypadkach chronią się przed deszczem. Cóż, ja sama się uchronię od nudy, która już echem odbijała się od białych ścian swojego wynajętego mieszkania w wieżowcu.
    Parę minut później, gdy na plecy zarzuciłam czarny płaszcz, ubrałam kozaki do kostki i wzięłam po drodze torebkę, zakluczyłam drzwi od mieszkania i zjechałam windą na parter, kierując się w stronę wyjścia. Na dworze nadal lał deszcz, a więc wyjęłam parasol i otworzyłam go, skręcając od razu w prawą stronę, w pobliską ulicę, na której była knajpa "Summer love". Słyszałam od osób z siłowni, że otworzyła ją para zakochanych ludzi, którzy spotkali się pierwszy raz podczas lata na rogu właśnie tej ulicy i zakochany po uszy dawniejszy właściciel postawił nieznanej sobie kobiecie, spotkanej przypadkowo na ulicy, hot doga z budki, która stała nieopodal nich. Owa kobieta nie bardzo była zadowolona jego zalotami, ale w końcu mężczyzna zdobył w ciągu lata jej serce i tym sposobem są ze sobą już sześćdziesiąt lat. W wieku dwudziestu pięciu postanowili otworzyć knajpę na tej ulicy o takiej nazwie i tak właśnie zostało; jednak z powodu starości nie mogą prowadzić swojej działalności, a więc wnuki zaczęły pilnować ich majątku.
    Romantyczna historia, ale ile w tym prawdy? Znając świat, który zwiedziłam bardzo dokładnie, sądziłam, że to tylko chwyt reklamowy, aby przyciągnąć w to miejsce więcej klientów. Ale szczerze powiedziawszy nie interesowała mnie ta historia - wręcz przeciwnie. Byłam tutaj kilkakrotnie w ciągu tych sześciu miesięcy i jedno musiałam przyznać - serwowali pyszne jedzenie z dobrym alkoholem. Wieczorami nie było borut, jak w większości przypadkach pozostałych knajp, a klimat tego miejsca na prawdę był rodzinny.
    Kiedy w końcu dotarłam do celu, otworzyłam szklane drzwi i po chwili każdy z obecnych usłyszał dzwoneczki, które spowodowane były moim wejściem. Miałam rację: tłum ludzi, którzy w połowie byli mokrzy, śmiali się i otrzepywali swoje mokre odzienia wśród swych napotkanych znajomych. Zamawiali przy barze ciepłe napoje, takie jak kawa i herbata, rozmawiając głośno. Jednak musiałam zauważyć, że nie było ich tak wielu, jak myślałam. Tylko parę stolików było zajętych; w większości wolnych, więc podeszłam do jednego z nich, bardziej w głąb, rozkoszując się ciepłem tego miejsca.
   Brązowe ściany, pokryte zdjęciami różnych roześmianych twarzy, dawało rodzinną atmosferę, a czerwona podłoga i biały sufit ukazywał dobrany klimat tego miejsca. Już od pierwszego wrażenia wiedziałam, że zarówno można tu się schlać w trzy dupy - jak to mówi młodzież - jak i zjeść dobry, domowy obiad w dobrym towarzystwie. W tle grała radiowa muzyka, a przy barze widniał telewizor, gdzie można było oglądać mecze lub teledyski - w zależności od czasu.
    - Andrea? - usłyszałam znajomy głos, gdy wygodnie rozsiadłam się w kącie, z daleka od wejścia i zimnego powietrza, które wiało, gdy ktoś wchodził lub wychodził. Kiedy podniosłam głowę i zauważyłam mojego nowego towarzysza, przeklęłam pod nosem i od razu, maskując swoje niezadowolenie, na moją twarz wpłynął sztuczny uśmiech.
    - Alan? Nie wiedziałam, że tu jesteś... - stwierdziłam szczerze. W końcu, gdybym wiedziała, że ten głupi mięśniak będzie na horyzoncie, z całą pewnością cofnęłabym się do swojego bezpiecznego mieszkania, z daleka od niego.
    Uśmiechnął się do mnie i przysiadł po drugiej stronie stołu, kładąc na nim łokcie. Jego czarna kurtka ściągnęła się na ramionach, opinając szerokie muskuły, podczas gdy ja rozmyślałam którym ewakuacyjnym wyjściem ruszyć. Chciałam, by sobie poszedł, jednak moja grzeczność urosła w górę i starałam się opanować nerwowy ścisk szczęki, który zawsze miałam podczas jego obecności.
    - Stałem przy barze, jak wchodziłaś. - Ruchem ręki wskazał miejsce, gdzie wcześniej siedział, a kiedy kiwnęłam głową na znak, że rozumiem, zaczął kontynuować. - Nie chciałem krzyczeć przez salę, więc stwierdziłem, że podejdę. Mam nadzieję, że nie przeszkadzam, co? - Nawet nie raczył czekać na moją odpowiedź; zaśmiał się tylko pod nosem i pokręcił głową. - Poza tym ja tylko na chwilę, bo mam dzisiaj Świeżaków do trenowania. A ty co? Dzisiaj nie trenujesz?
    - Ja...
    - No tak, codziennie nie można, prawda? - przerwał mi w pół zdania, a ja zagryzłam zęby z nerwów.
    Czemu stałam się tak dobroduszna? - zapytałam samą siebie, bo już w myślach rozgrywał się scenariusz, w którym główną rolę miałam ja, a drugoplanową moja spluwa, którą wyjęłabym z miłą chęcią ze swej torebki i wymierzyła w osobnika naprzeciwko. Od tych trzech miesięcy, kiedy miałam z nim do czynienia, strasznie mnie wkurzał z powodu swojego zadufanego w sobie zachowania. Ciągle mnie zaczepiał, próbował różnych taktyk, aby w końcu zdobyć mój numer telefonu oraz zaprosić na randkę - jednak ja za każdym razem odmawiałam lub uciekałam pod byle pretekstem.
     - Zresztą... Co tu robisz, podczas takiej ulewy? Do pracy lecisz? A tak w ogóle... Gdzie pracujesz, jeśli można wiedzieć? - zapytał zainteresowany, a ja spróbowałam nie marszczyć brwi w nerwowym geście, lecz mi się nie udało.
     - Pracuję w banku - odpowiedziałam szybko, na co powoli kiwnął głową, a po chwili, kiedy chciał coś powiedzieć, jego zegarek zapiszczał. Spojrzał na niego i przeklął, wstając niezwłocznie z krzesła i wyciągając swoją dłoń w moim kierunku. Ujęłam ją, jednak nawet przez myśl mi nie przeszło, że ucałuje moje kosteczki w ręce, dlatego też z tego powodu drgnęłam przestraszona.
   - Muszę lecieć, wybacz. Świeżaki zaraz będą, a nie mogę za długo opuszczać stanowiska pracy. Masz może czas dziś wieczorem? Wyskoczylibyśmy na drinka - zaproponował znowu, a ja niezwłocznie pokręciłam głową, robiąc przy okazji zbolałą minę.
   - Przepraszam, ale do późna pracuję i...
   - Kiedyś się ze mną umówisz, zobaczysz - znowu mi przerwał i mrugnął pospiesznie, oddalając się od mojego stolika i podążając w kierunku wyjścia. Odprowadziłam go jeszcze wzrokiem, zanim nałożył na swoją łysą głowę czarny kaptur i wyszedł w deszcz, skręcając w boczną ulicę.
    Odetchnęłam z ulgą. Znowu byłam sama wśród nieznanych mi osób, ze swoją stertą myśli. Wkurzało mnie zachowanie Alana. Nie podobał mi się w ogóle i nawet nie wywarł u mnie pierwszego dnia dobrego wrażenia, gdy go poznałam. Pamiętałam nadal, że wchodząc pierwszy raz do siłowni, którą przyuważyłam podczas spaceru, przy recepcji opierał się wielki, napakowany, łysy facet, który bajerował zniechęconą kobietę. Z tego, co było mi wiadome, również długo tu nie pracował jako trener, ale nie miał w ogóle podejścia do kobiet, żeby potrafić umówić się z nimi na kolację, czy do kina. 
    Nagle do moich uszu doszedł kobiecy pisk i odniosłam wrażenie, że owa osoba, wydające ten odgłos, albo była świadkiem jakiegoś tragicznej sytuacji, lub sama stała się ofiarą. Intuicja wzięła w górę i w jednej sekundzie poderwałam się ze stołu, szybkim ruchem ręki wyjmując z torebki pistolet, który potajemnie leżał na jej dnie. Lecz nie zdążyłam tego zrobić na całe szczęście, bo po chwili kolejne kobiety rzuciły się w stronę wejścia, piszcząc z radości. 
    - O mój Boże... - usłyszałam pomiędzy hałasami. Mężczyźni również zwrócili się zdziwieniu w kierunku drzwi, a ja nie czekając na dalsze mijające sekundy, stanęłam w swoich mokrych i zabłoconych kozakach na krzesło, a potem na drewniany stół, próbując zobaczyć co jest powodem tego zamętu. 
    - Czy to... 
    - Luck Buggers! - zawołały dziewczyny, gdy drzwi się otworzyły, a do pomieszczenia wszedł wysoki mężczyzna, który od razu zaczął torować sobie drogę wraz ze swoim kolegą-ochroniarzem, ubranym na czarno. Od razu do moich myśli doszła informacja, do kogo należało to nazwisko i aż sama nabrałam powietrza w płucach, gdy zdałam sobie sprawę, że niedaleko mnie podąża właśnie sławny i jednocześnie mój ulubiony piosenkarz. 
    Jasna czupryna włosów nadal przebijała się przez fanki, a ja zmarszczyłam brwi widząc, jak mężczyzna się wyłania z tłumu. Czekałam z zapartym tchem na jego widok, bo jeszcze nie miałam okazji widzieć jego postaci ani w telewizji, ani w gazetach, a tym bardziej w realnym życiu. Wyjęłam dłoń z torebki wiedząc już, że nie będę musiała używać jej w obronie własnej, bo nie miałam w końcu do czynienia z agentami, tylko z wielkim gwiazdorem. 
    Jednak to, co zobaczyłam parę sekund później, niemal spowodowało u mnie runięcie ze stołu. Wypuściłam dech, który wstrzymywałam i z widocznym zdziwieniem przyglądałam się zmoczonemu mężczyźnie, nie mogąc wydobyć się na choć trochę siły, aby ruszyć w kierunku wyjścia. 
    - L-lucas? - zająknęłam się, patrząc na twarz mężczyzny, którego poznałam niespełna pół roku temu.  


____________________
I takie wielkie BUM! :)
Tak, o to mi ciągle chodziło. Jak się cieszę, że nikt się nie skminił wcześniej na ten temat - dawałam Wam nawet poszlaki, kochani! :D
Ale cóż... W połowie się rozwiązało :) 
No i jak się spodobało?
Prosiłabym o szczere komentarze. I jeśli macie jakieś uwagi, piszcie śmiało! :D
Pozdrawiam
Aleksji


7 komentarzy:

  1. Ojejku
    Trudno będzie sie ukrywać mając za chłopaka gwiazdora ;c
    Jeśli będą razem :)
    Już teraz chce dobrego zakończenia
    :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Gratulację,za skoczyłaś mnie totalnie w życiu bym się nie domyśliła ...
    Brawo dla Ciebie... <3
    Ta końcówka mnie po prostu rozbroiła i czekam teraz niecierpliwie na kolejny rozdział :)
    Ps.Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Jaka końcówka *.* Aż przez Ciebie się popłakałam :D A ja rzadko płaczę i to jest dziwne o.O Dawaj mi tu kolejny i dłuższy! :*
    Jest mały błąd: "zmoczonym mężczyźnie" chyba powinno być" zmoczonemu" :P
    Weny! :3

    OdpowiedzUsuń
  4. Wow,jestem zaskoczona zakończeniem, ale bardzo pozytywnie. Świetnie piszesz i widać to w każdym szczegółe. Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  6. *zmoczonEMU mężczyźnie.
    Ogółem rozdział jak i blog są świetne. :):) Już nie mogę się doczekać Twojej książki. Mam nadzieję, że w takim zadupiu w jakim mieszkam będzie można ją kupić lub wypożyczyć :] / Kamyla (komentowałam Twojego bloga na blogspocie (dotyk życia))

    OdpowiedzUsuń