piątek, 20 czerwca 2014

#5 Wszystkie drogi prowadzą do... życia.



***


    Robisz błąd. Poważny błąd. 
   Myśli aż skwierczały mi w głowie, że nie powinnam stąd uciekać. Ale musiałam. Musiałam uciec, aby uratować swoje życie, którego właściwie nie miałam. Oddychałam, co najbardziej się dla mnie liczyło. A życie towarzyskie i prywatne? O tym mogłam zapomnieć... Aż do końca swoich dni. 
    Po paru godzinach, gdy już wiatr odgonił ciężkie chmury i wyjrzało słońce, w końcu wyszłam ze swej kryjówki w krzakach i skierowałam się do swojego domu, stąpając cicho po podmokłym terenie. Musiałam mieć oczy dookoła głowy, aby nie zaskoczyli mnie agenci z S.S.O.A. Ptaki ćwierkały nad moją głową i raz po razie przelatywały przede mną, przecinając mi drogę. Powietrze po deszczu napełniło moje płuca i czułam się błogo, jednak w żyłach nadal płynęła mi adrenalina.
    Nie mogłam uwierzyć, że Lucas stał się szpiegiem i chciał mojej śmierci. Nie wyglądał na zabójcę i z tego, co widziałam, nie nosił nawet przy sobie żadnej broni. Do diabła! Przecież był tylko przystojniakiem, który chciał ze mną rozmawiać. I... nie dopytywał się o moje życie. A przecież, chociaż byłam uważna i tak, czy siak miałam przy sobie jakąś spluwę, mógł mnie zaatakować wcześniej, gdy tylko byliśmy sami. A on? Nic nie robił...
   Ciekawił mnie najbardziej jeden fakt: czemu, gdy miał możliwość zabicia mnie nawet przy tym, jak go niedawno spotkałam na ścieżce, nawet za mną nie pobiegł? Nie schwytał mnie, tylko wołał, a jego głos do tej pory echem odbijał się w mojej głowie. 
    Nie ważne. Skończony temat. Musiałam teraz tylko biec uważnie do domu, spakować swoje rzeczy i odpalić jaguara, żeby wyjechać z mojej kryjówki i pojechać do drugiej...
_________________________________________________________________________________

Pół roku później

    Serce waliło mi jak oszalałe i wyłączyłam system, schodząc cała spocona z bieżni. W głowie tętnił mi wysiłek, a ból w łydkach dał o sobie znać. W tle rozbrzmiewała ostra muzyka, której za bardzo nie lubiłam, ale musiałam do niej przywyknąć. Cóż, w większości sytuacji, takich jak ta, po prostu zabierałam ze sobą mp3 z własną playlistą.
    Właśnie ściągałam z uszu słuchawki i kierowałam się w stronę blatu z suchymi ręcznikami, kiedy usłyszałam za sobą głos Alana.
    - Andrea! - krzyknął trener, z uśmiechem podążając w moją stronę. - Już skończyłaś?
    Sięgnął ręką po czysty kawałek materiału i mi go podał.
    Uśmiechnęłam się delikatnie, ale w myślach zaczęłam przeklinać tego osobnika. Już każdy wiedział, że ten mężczyzna na mnie leci. Za każdym razem, gdy tylko wpadałam w tygodniu na siłownię, on zjawiał się obok mnie. Dzisiaj myślałam, że miałam szczęście, bo się dowiedziałam od recepcjonistki, że poszedł na jakiś kurs. Jak widać, długo on nie trwał... 
    - Tak. Już wystarczająco się napociłam - rzekłam, zaszczycając go leniwym uśmiechem. Miałam nadzieję, że ten mięśniak zaraz zawróci i zajmie się sobą, jednak wystarczająco go znałam. Przebywałam w tym miejscu od trzech miesięcy, trzy razy w tygodniu. 
    - To co powiesz na... koktajl niskokaloryczny? - zaproponował, a ja już chciałam roześmiać się, jednak w ostatniej chwili ugryzłam się w język. - W naszym barze serwują naprawdę dobre koktajle z glonów.
    Na jego słowa powstrzymałam odruchy wymiotne i jak najbardziej miło pokręciłam głową.
   - Wybacz, ale wpadam z rana na siłownie, bo popołudniami jestem strasznie zajęta. Zawsze - zaznaczyłam i wzruszyłam ramionami, robiąc zasmuconą minę.
   Jakby mnie obchodziły jego uczucia... Ale cóż. Nie chciałam naginać swojego dobrego imienia, które notabene, po ostatnim incydencie, musiałam ponownie zmienić. Zmieniłam od początku wszystko, począwszy od nazwiska i wieku, aż po dokumenty i wygląd. Teraz miałam długie, czarne włosy, a moje soczewki były koloru zielonego. Przez to, że przez ostatnie miesiące starałam się dużo chodzić w miejscach publicznych, nabrałam trochę koloru na twarzy i teraz, przede wszystkim po dzisiejszym wysiłku fizycznym, moje policzki zapłonęły w rumieńcu.
    Mam nadzieję, że Alan tego opacznie nie zrozumie.
   - Rozumiem... - zaczął i uśmiechnął się szeroko, ukazując rząd białych zębów. - Ale mam nadzieję, że kiedyś znajdziesz czas i poznamy się lepiej.
   - Też mam taką cichą nadzieję - skłamałam i mrugnęłam do niego, przewieszając ręcznik wokół szyi. Po chwili odeszłam bez słowa w kierunku damskiej szatni.
    Co racja, siłownia również posiadała prysznice dla klientów, jednak nigdy z nich nie korzystałam, bo bałam się, że ludzie zobaczą moje blizny po walkach i zaczną o nie wypytywać. Zakolegowałam się z innymi pracownicami oraz ze stałymi dziewczynami, które trenowały w tym miejscu, jednak nigdy nie spotkaliśmy się poza tym budynkiem, choć nalegały.
    Od pół roku żyłam inaczej, niż przez ostatnie dwa lata. Stwierdziłam, że jeśli tak łatwo mnie wytropili na odludziu, musiałam zmienić swoje życie i stać na widoku tak, aby mnie nie znaleźli. Na pewno przypuszczali, że znowu się gdzieś ukryłam, więc pojechałam do Nowego Jorku i tam rozpoczęłam moją nową historię. Oczywiście, miałam ograniczenia i musiałam uważać na przykład na różne media, ale już nie spacerowałam tylko raz w tygodniu po lesie, tylko codziennie wychodziłam z mojego wynajętego mieszkania i chodziłam po ulicach miasta, często zachodząc do kin, czy sklepów.
  Nie tracąc czas na przebranie się, pod zlewem przemyłam szybko pachy i wyszłam z siłowni z przewieszoną przez ramię torbą.
    Na zewnątrz powietrze było rześkie, choć spaliny od samochodów dały o sobie znać. Musiałam przyznać, że jeśli przyzwyczaisz się do tego smrodu, całkiem dobrze żyje się w mieście, gdzie ludzie taranują siebie nawzajem, a o złapaniu taksówki można było zapomnieć.
     Wciąż wracałam myślami do czasów, gdy zostałam zdradzona przez Lucasa. Czułam ból w sercu na myśl, że aż tak bardzo zaufałam osobie, która stała się zabójcą na zlecenie. Co fakt, nie złapał mnie i nawet - ku mojemu zdziwieniu - nie próbował, lecz nadal miałam przed oczami jego zdezorientowaną minę, gdy uciekałam przed dwoma innymi mężczyznami w czarnym ubraniu. A może on nie był z S.S.O.A.?
    Nie. Musiał nim być. Wszystko na to wskazywało. Może i nie był specjalistą, lecz na pewno wtyczką, przez którą ludzie z firmy dowiedzieli się o moim pobycie.
    Wyjęłam z torby słuchawki i włączyłam nową piosenkę na mp3, którą zakupiłam całkiem niedawno na pchlim targu. Luck Baggers zaczął swoim nietypowym i bardzo seksownym głosem wdzierać się do mojego serca, aż poczułam, jak moje usta samoistnie wyginają się w uśmiechu. Bardzo lubiłam jego stare, jak i nowe kawałki, które za każdym razem wprawiały mnie w dobry nastrój.
    W końcu, gdy dotarłam do swojego średniej wielkości mieszkania, zakluczyłam drzwi i odstawiłam z hukiem torbę na ziemię. Podchodząc do wielkich okien, które sięgały aż po sam sufit, wyjrzałam na zewnątrz, widząc wiele ludzi, którzy natarczywie trącali innych przechodnich, śpiesząc się do pracy.
   Od pół roku tak wyglądał mniej więcej każdy mój dzień. Nic, co mogłoby się wydać za interesujące, nie pochłaniało mojego życia. Nadal nie chodziłam na randki, nadal z nikim się wystarczająco nie zaprzyjaźniłam. Ciągle siedziałam w czterech ścianach, nie licząc ranka, gdzie spędzałam czas na siłowni, lub chodziłam na zakupy. Nie kupowałam ostatnio nawet żadnych gazet, żeby nie wpadła do mojej głowy jakaś bardzo głupia rzecz, jak na przykład wyjazd w jakieś ciepłe miasto. Był środek stycznia i za oknami było w miarę zimno, jednak myśl o ciepłym klimacie wpajała mnie w zadumę.
    A musiałam tutaj zostać, dopóki mnie ponownie nie wytropią, co mam nadzieję, że nie nastąpi za szybko.
    Cofnęłam się od okna i kładąc nogę na skórzanej, białej sofie, podciągnęłam nogawkę dresów, wyjmując dwusieczny nóż, który zabierałam zawsze ze sobą.
    Czas wziąć kąpiel, przespać się chwilę, a później... iść wieczorem w miasto.

***

   Zawiało chłodem. I to bardzo.
   Próbując wtopić się w otoczenie, zacisnęłam jeszcze bardziej płaszcz, starając się opanować drgawki, które pojawiły się tylko, jak wyszłam z mieszkania. 
    Kto wpadł na tak głupi pomysł, aby o dwudziestej pierwszej, w sam środek zimnego stycznia, iść przewietrzyć się w parku i podejść do wody, która choć nie zamrożona, jeszcze bardziej mroziła moje ciało?
   Tak, to byłam ja. Głupia ja, nie myśląca w ogóle racjonalnie, jeśli chodzi o wyjście z czterech ścian.
   Ludzie lubili o tej godzinie przychodzić ze swoimi rodzinami i po ciemku oglądać gwiazdy, jakie było widać na niebie. W mieście ciężko było je zauważyć, gdyż drapacze chmur uniemożliwiały zobaczenia więcej niż jednego ciała niebieskiego. Dlatego właśnie i ja często przesiadywałam obok strumyczka i fontanny, do której niekiedy wrzucałam złote monety, wypowiadając życzenie, które i tak się by nie spełniło.
   Być wolna i szczęśliwa.
   Tak, to tylko żmudne marzenie. Ale właśnie dzięki temu marzeniu chciałam żyć.



______________________________
Proszę o komentarze :) 
I jak? :D Chciałam dodać jakąś akcję, ale stwierdziłam, że jeśli w poprzednim rozdziale już była, teraz powinno być spokojniej :P
Dziękuję, że czytacie! <3
A teraz czas na kolejną porcję kofeiny :3
Pozdrawiam
Aleksji







sobota, 14 czerwca 2014

#4 Bieg po życie



***
   Polubiłam go. I to bardzo.
   Nie był tym typem faceta, z którymi zawsze spędzałam chwile, w swoim poprzednim życiu. Był śmieszny,  gadatliwy, choć podchodził z dystansem do rozmów o sobie. Dowiedziałam się, że Tajemniczy Nieznajomy ma na imię Lucas i tak mam się do niego zwracać. Zdziwiłam się jego agresywną reakcją, gdy zapytałam się na temat jego pracy zawodowej. Odpowiedział, że wolałby o tym nie mówić i podczas naszej znajomości po prostu zapomnijmy na chwilę o sobie. Wzruszyłam ramionami na te słowa, zadowolona, że ta zasada działała w dwie strony. On się mną nie interesował, ja nim. Tak może być.
    Żartowaliśmy sobie ze wszystkiego, co nas otaczało. Śmiałam twierdzić, że w ,,realnym" świecie, gdy powracał do rzeczywistości, miał jakieś problemy, lub nie miał zadowalającego życia w mieście. Jedyne, czego właściwie się dowiedziałam, to była informacja, że nie pochodzi stąd, a przyjechał do tego miasteczka ze względu na urlop, który w końcu dostał. I po prostu uciekł...
    Po wypiciu piw, postanowił, że już wróci do swojego wynajętego domu.
    I tym sposobem zostałam sama w czterech ścianach, trzymając w dłoni gorące kakao, które zrobiłam sobie trzy minuty wcześniej. Siedziałam z podkurczonymi nogami w kuchni, patrząc się bezczynnie w okno i nie wiedząc, co właściwie ze sobą począć. Iść spać? Nie, była godzina dwudziesta druga, a mój organizm w ogóle nie był zmęczony. Zjeść coś? To także odpadało, bo alkohol, który jeszcze bulgotał w żołądku, za bardzo mnie napełnił. A może się przejść? Było to ryzykowne, jednak chciałam trochę przewietrzyć mózg, aby trochę ochłonąć.
   Agenci z S.S.O.A są w mieście, nie możesz tak wychodzić i błąkać się sama po lesie - podpowiedziały mi moje myśli, a ja od razu zbeształam siebie za tak bezmyślne podejście do swojego już wolnego życia. Racja, nie mogłam wyjść. Musiałam zostać w domu, gdzie byłam bezpieczna. Gdzie miałam cały arsenał broni i gdzie nie powinni mnie znaleźć. Jedyną osobą, która znała moją kryjówkę, był Lucas, ale czułam do niego zaufanie i po naszej rozmowie wywnioskowałam, że jest bezpieczny; jest tylko zwykłym człowiekiem, bez żadnej broni pod ręką, choć czułam, że coś chce ukryć.
   Tak jak zresztą ja.
   Ale on zupełnie inną historię, która w ogóle mnie nie interesowała. No może odrobinę, ale...
   Wiem! Naprawię rower. To będzie idealne zajęcie na spędzenie na nogach jeszcze dwóch godzin, zanim pogrążę się we śnie.
    Wstałam z krzesła, odstawiając na stół jeszcze parujący kubek z gorącym kakao i podeszłam do pokoju, aby wziąć ze sobą awaryjny pistolet, Crosmana C11, którego zawsze miałam pod ręką w swojej sypialni i zabierałam we wszystkie bliższe miejsca. Złapałam jeszcze po drodze latarkę i wyszłam na ganek, gdzie leżał rower, z wykrzywioną ramą.

***

   Piękny dzień - to było pierwsza moja myśl, gdy otworzyłam oczy i wyjrzałam za okno. Padał deszcz, a drzewa  chyliły się od mocnego wiatru. Gleba była przemoczona, tworząc błotko, a ptaki ucichły, chowając się w swoich kryjówkach.
    Lubiłam taką pogodę. Może był to związek z moją służbą z S.S.O.A, bo gdy śledziłam jakieś osoby, nie musiałam przejmować się odgłosami kroków i śladów, które za sobą zostawiałam, bo wiatr i ulewa zawsze wszystko zakrywały. Lecz również kochałam zapach, który zostawiał po sobie deszcz i czuć krople spadające na moje przemoczone ciało.
    Chyba dzisiaj czas na spacer - zaproponowałam sobie i uśmiechnęłam się na tę myśl.
   Minęło parę dni, odkąd widziałam Lucasa ostatni raz, a dokładniej cztery, więc cieszyłam się, gdy w końcu złapałam okazję wyjścia ze swoich czterech ścian. Szkoda było tylko, że znowu w samotności, lecz byłam już przyzwyczajona do swojego towarzystwa.
   Po jakiejś godzinie, kiedy zjadłam, przebrałam się i wypiłam powoli kawę, założyłam buty sportowe i schowałam w przepaskę na nadgarstek podręczny nóż. Po chwili, gdy byłam gotowa, wyszłam na zewnątrz.
    Przestało padać, lecz niebo nadal zakrywały ciężkie chmury, które zwiastowały ciąg dalszy takiej pogody. Zapach przemoczonego lasu wtargnął do moich nozdrzy, powodując uśmiech na mojej twarzy. Wiatr nadal wiał, lecz z mniejszą szybkością, niż godzinę temu.
   Poprawiłam czarne dresy i nasunęłam rękaw białej bluzki tak, aby zakrył moją broń. Mimo, że planowałam pobiegać trochę po lesie, istniała obawa spotkania kogoś, a nie chciałam odpowiadać przed policją. Nie widniałam w rejestrach, bo w końcu miałam fałszywe dokumenty i tożsamość, więc jeśli by mnie sprawdzili, z całą pewnością odpowiadałabym przed najwyższym sądem.
    Włączając muzykę i zakładając na uszy słuchawki, ruszyłam biegiem na południe, łapiąc klasyczny rytm. Pod stopami poczułam, jak gleba została przemoczona i podeszwy wchłaniają się w błoto, lecz nie aż tak, aby się w nie całkowicie wtopić. Na białych adidasach pojawiły się brązowe plamy, lecz nie przejęłam się tym - przynajmniej będę miała co robić później, w swoim domu. Zajmę się praniem i czyszczeniem, a nie znowu bezczynnie gapić się w okno.
   Odbiegłam daleko do domu, kierując się główną drogą, która wiodła w stronę miasteczka. Deszcz znowu zaczął kropić, lecz w mniejszej częstotliwości, niż wcześniej. Cały mój strój został przemoczony, dzięki czemu czułam się błogo. Może i byłam dziwna, ale kochałam ten stan, gdy pot mieszał się z kroplami z chmur, a nierówny oddech, spowodowany wysiłkiem fizycznym, został wyciszony przez wiatr.
    Biegłam długo. Dłużej, niż zazwyczaj, gdyż coraz większe się robiło błoto i musiałam zwolnić, aby się nie poślizgnąć. Kiedyś nie miałam z tym problemu - rzadko bowiem zdarzała się ofiara, która mi uciekała. Prędzej ja brałam ich z zaskoczenia, zamiast czekać na coś, co było nieuniknione.
   Moje rytmiczne bicie serca coraz bardziej się potęgowało. Kochałam stan, gdy adrenalina zaczynała krążyć w moich żyłach. Jednak coś niepokojącego nagle wtargnęło w moje nerwy. Mimo słuchawek, które miałam na uszach i dudniącej muzyki, usłyszałam również inne kroki, które odbijały się z mlaśnięciem o błoto.
  Odwróciłam się niezwłocznie i z przestrachem spostrzegłam dwóch mężczyzn, ubranych w czarne eleganckie ciuchy, którzy poczęli biec za mną w odległości kilkudziesięciu metrów. Na pierwszy rzut oka nie wyglądali na agentów wysłanych w pościg za mną z S.S.O.A., jednak przypominając sobie moje ostatnie zakupy i knypków, wysiadających z samochodu, spostrzegłam, że to ci sami. Gonili mnie. A ja musiałam im uciec i to jak najszybciej.
    Zaczęłam biec szybciej, nie martwiąc się o powierzchnie, przez którą zaczęłam się ślizgać. Wyrównałam dech i biegłam co sił dalej, nie marnując czas na patrzenie się za siebie. Wiedziałam, że jak mnie złapią, będzie po mnie. A chciałam żyć. I to bardzo...
   Nie mogłam wydobyć z siebie głosu, adrenalina spotęgowała moją siłę i biegłam szybciej, uciekając od czarnych postaci, które się powoli oddalały. Chciałam krzyknąć, lecz nie mogłam i właściwie było to dobrze, bo i tak krzyk nic tu by nie zdziałał. Do jasnej cholery! Jak oni mnie znaleźli? Po dwóch latach żyjąc w spokoju myślałam, że miałam to już za sobą; że zapomnieli o moim istnieniu, choć wiedziałam, że to niemożliwe.
    Odwracając się w kierunku agentów z S.S.O.A. zauważyłam, że znowu mnie doganiają. Niech to szlag! Nie miałam już siły uciekać, ale doskonale zdawałam sobie sprawę, że będzie już po mnie, gdy mnie złapią. A tak właściwie... Czemu nie strzelają? Rzucając jeszcze szybkie spojrzenie w kierunku dwóch mężczyzn, zauważyłam pod ich czarnymi marynarkami wystające pistolety. Gdyby chcieli mnie martwą, dawno bym już leżała pokryta błotem, wiedziałam o tym, więc domyśliłam się, że szef chce mnie żywą. Zapewne postanowił mnie torturować, co było gorsze, niż śmierć.
    Nie dałabym radę zabić ich swoim podręcznym nożem. Owszem, byłam dobrze wyćwiczona i kiedyś nie stanowiłoby to dla mnie problemu, ale znając dawnego szefa, wysłał do mnie jakiś specjalistów, a po swojej dwuletniej przerwie nie byłam w tak doskonałej formie, co wcześniej. Zwiększyłam więc ponownie tempo i próbowałam wyrównać dech. W gardle mnie suszyło i musiałam zamknąć usta, żeby nie zadławić się językiem. Tym sposobem oddychałam przez nos, co męczyło mnie dwa razy bardziej.
    Starałam się skupić na muzyce i biec, nie zważając na coraz większy brak sił. Łzy zaczęły mi napływać do oczu, ale po chwili je powstrzymałam, gdy rozmazał mi się wzrok. Już po mnie - pomyślałam. Pan Clincton zemści się za to, że zwiałam z jego życia. Za to, że stracił najlepszego szpiega i zabójcę. 
    Odwracając się ponownie z ulgą stwierdziłam, że dwaj mężczyźni stanęli, zostając daleko w tyle. Opierali się o kolana i próbowali zrównać dech, co było dziwne zważając na to, że najlepsi agenci z S.S.O.A. nie mogli czuć zmęczenia i powinni mnie dogonić.
    Co jest, do cholery?
    Mimo to, biegłam dalej, spoglądając nadal na dwóch zmęczonych facetów, którzy teraz mówili coś do siebie i z rezygnacją kręcili głową. Uśmiechnęłam się zadowolona z siebie, nie czując już zmęczenia. Ha! Byłam nadal w dobrej formie, lepszej nawet, niż ci frajerzy.
    Raptem walnęłam o coś twardego, lecz jednocześnie miękkiego i przystanęłam, łapiąc się za głowę. Unosząc wzrok zauważyłam Lucasa, który z wypisanym zdziwieniem wpatrywał się we mnie i złapał się za brzuch w miejscu, gdzie się z nim zderzyłam. 
    - Co ty tu... - zaczęłam, zaskoczona jego osobą, jednak po chwili połączyłam wszystkie fakty. Ci mężczyźni w lesie, on tutaj...
     On jest z S.S.O.A.? Nie mogłam uwierzyć w to, o czym właśnie sobie pomyślałam. Moja intuicja nigdy się nie myliła, a teraz...
      Nie zastanawiałam się dłużej. Jak najszybciej ominęłam Lucasa i biegłam dalej, uciekając od nich czym prędzej i sapiąc coraz bardziej.
     - Susan! - krzyknął za mną, ale nadal stał w miejscu, gdy się odwróciłam. Wbiegając między drzewa, starałam się znaleźć odpowiednią kryjówkę, aby przeczekać parę godzin i wrócić do domu po swoje rzeczy. Musiałam stąd wyjechać. I to jak najszybciej...


_________________
Czytasz? Proszę, skomentuj :) 

I jak tam wrażenia? :D
    
   

piątek, 6 czerwca 2014

#3 Zanieczyszczony umysł







    Zastanawiałam się ciągle, skąd przyszło mi tak łatwo zaznajomić się z tym obcym mężczyzną. Dopiero po tym, jak odjechał, zrozumiałam, że nie znałam nadal jego imienia, co było dziwne zważywszy na to, że o takich rzeczach  j a , jako była agentka S.S.O.A. byłam wyspecjalizowana, by zauważyć takie "małe niedociągnięcia'' w rozmowie. Imię i nazwisko zawsze było moim pierwszym szczeblem, aby kontynuować swoje zadanie i nawet mogłam stwierdzić, kiedy klient kłamie. A teraz? Poczułam się, jakbym była emerytowanym sklerotykiem, który nie pamięta o tak ważnych rzeczach. 
   Zaczęłam sprzątać w swoim domku, porządkując śmieci, aby później je wywieźć. Nadal byłam nieco roztargniona po tym, jak zobaczyłam śledczych z S.S.O.A. i na wszelki wypadek, po wyjściu Pana Nieznajomego, włożyłam pistolet do czarnej pochwy, która przeplatała moje biodro. Dobrze pamiętałam jeszcze, jak się strzela, bo o takich rzeczach się nie zapomina. Zresztą... tak samo nie powinno się zapominać na temat podstawowych czynników rozmów, które zaczynają się od przedstawienia swojej osoby.
    Wrzuciłam puste piwa do śmieci, po czym zawiązałam worek i wyłożyłam przed drzwi, aby nie śmierdziało mi w domu i ponownie zakluczyłam je na cztery spusty. Otworzyłam swój pokój i upewniłam się, że żadna broń, która nadal była zapakowana w mojej czarnej skrzynce i położona na łóżku, nie zniknęła. Gdy stwierdziłam, że wszystko jest na miejscu, zabrałam swoje graty z pościeli i w ciuchach położyłam się spać, aby wczesnym rankiem czuwać nad domem.
     Po kilki chwilach odpłynęłam w sen, mając przed oczami obraz Pana Nieznajomego.

***

    W nocy co chwilę się budziłam, nasłuchując z każdej strony jakichkolwiek kroków, jednak zastawała mnie tylko głucha cisza. Spałam łącznie jakieś osiem godzin i tyle mi wystarczyło, aby wstać z pełną energią do życia i pilnować odgłosów silnika, które spodziewałam się usłyszeć. Jednak dobijała już godzina dwunasta na zegarkach, a nikt nie raczył z S.S.O.A. sprawdzić lasu, w którym zamieszkiwałam.
    A może tylko mi się zdawało, że ich widziałam? Może po prostu jestem przewrażliwiona na ich punkcie i zobaczyłam tylko dwóch mężczyzn, którzy po prostu pasowali mi do opisu moich dawnych znajomych z pracy?
    Bzdura. Nie ważne zresztą, czy to byli oni, czy toteż nie, ostrożności nigdy za wiele. Dlatego nadal siedziałam w kuchni, przebrana w krótkie dżinsowe spodenki i biały t-shirt, który odsłaniał moje ramiona i dekolt. Dzisiaj, mimo wczesnej pory, nadal było ciepło, a za oknem zza drzew grzało nieźle słońce.
    Tęskniłam za tym, jak podczas pracy w Secret Service to the Order of Assassins miałam chwilę wolnego i właśnie w taką pogodę wylegiwałam się na plaży, lub na tarasie, opalając swoje ciało. Teraz niestety musiałam z tego zrezygnować, bo mój każdy wyjazd z domu mógł okazać się dosłownie zabójczy dla mnie, tak jak na przykład wczoraj.
     Nie miałam nawet rodziny, aby tęsknić za kimkolwiek. Tęskniłam jedynie za miejscami i chwilami wolnymi od zabijania ludzi z listy, którą dawał mi szef. Byłam sierotą i wychowywałam się do szóstego roku życia w domu dziecka, dopóki Pan Clincton nie adoptował mnie i nie zrobił ze mnie zabójcy na zlecenie. Od małego umiałam rzucać nożem i strzelać nawet z ciężkich karabinów maszynowych tak, aby od razu trafić w cel. Od dziecka umiałam także przejść niezauważona poprzez ludzi i okraść ich z wartościowych zegarków. Byłam dobrą aktorką, co niekiedy było potrzebne podczas indywidualnych spotkań z klientami w miejscach publicznych. Nawet jako mała dziewczynka, która udawała, że zgubiła swoich rodziców, potrafiłam zbliżyć się do ofiary i użyć nawet wsuwki do włosów, aby ją zabić.
    Byłam po prostu idealna. Idealnym szpiegiem. Dlatego szef był ze mnie dumny.
   Miałam indywidualne lekcje w pałacu, w którym mieszkaliśmy. Oprócz mnie, były także pięcioro innych dzieci, ale dwóch z nich nie przeżyło szkolenia. Gdy opieka społeczna sprawdzała, jak sprawuje się sierota z sierocińca, byli nad wyraz zdumieni, że tak dobrze zaaklimatyzowałam się z "nowym ojcem" i w nowym miejscu zamieszkania. Jak już wcześniej wspominałam, byłam dobrą aktorką, która zawsze podczas ich wizyt ubierała się w najlepsze sukienki dziewczęce, po czym robiłam do nich słodkie oczka i niezawodny uśmieszek tryskający radością.
   Jednak prawda była inna. Owszem, na początku strasznie podobało mi się nowe zajęcie, jednak później mój mózg przerósł najśmielsze oczekiwania szefa. Stałam się wprost maszyną do zabijania i zostałam pozbawiona jakichkolwiek emocji. Kiedy to się stało? Nie wiem. Może wtedy, kiedy byłam w obowiązku zabić swoją nauczycielkę od francuskiego, aby się przekonać, że z nikim nie mogę się dogadywać. Oczywiście musiałam później sama wszystko zatuszować, aby nie było żadnych śladów morderstwa. Jednak najbardziej ciekawił mnie fakt, kiedy doszło do tego, że nagle moje emocje się wzbudziły do życia i chciałam się wycofać z S.S.O.A. To po prostu trafiło mnie, jak przysłowiowa "strzała amora", jednak nie z powodu miłości do drugiego człowieka, tylko z... Sama nie wiem z jakiego powodu. Po prostu zabijanie kompletnie przestało mi się podobać i zaczęłam czuć wyrzuty sumienia.
    Westchnęłam na wspomnienie, gdy zabiłam porządną kobietę, którą szpiegowałam dwa miesiące. Była śliczna, jak na swój wiek, a z zachowania nic nie wskazywało, że czymś zawiniła. Do diabła! Nawet codziennie dawała pieniądze na ciasteczka małych skautek, które witała swoim promiennym uśmiechem. Chodziła codziennie na zakupy, odbierała telefony od syna i córki, i wychodziła na grób swojego męża. Nie wiedziałam z jakiego powodu miałam zakończyć jej żywot, bo w końcu nigdy nie dostawałam powodu w liście, lecz gdy otrzymałam tylko jeden sygnał, aby ją zabić, po dwóch miesiącach to uczyniłam bez mrugnięcia okiem.
   Byłam maszyną do zabijania i byłam w tym najlepsza. Stałam się legendą całej swojej firmy...
   A przynajmniej miałam nią być, dopóki nie uciekłam bez słowa od takiego życia.
   Nagle, ku mojemu zdziwieniu, moje myśli przerwało pukanie do drzwi. Z kuchennego stołu zerwałam się na nogi i w jednej sekundzie wyjęłam swój pistolet, mierząc w tamtym kierunku. Serce zaczęło bić mi jak oszalałe. W jaki sposób ktoś mógł przedostać się na tę stronę, gdy akurat patrzyłam się w okno? To nie możliwe, żebym była taka zamyślona, że nie zauważyłabym osoby nadchodzącej do mojego domu.
   Znowu pukanie.
   Powolnym krokiem, starając się, aby panele podłogowe nie zaczęły skrzypieć, zaczęłam zbliżać się do przyczyny tych odgłosów. Serce pikało mi z powodu adrenaliny, która zaczęła burzyć mi się w żyłach. Powoli, aby nie było słychać odbezpieczania pistoletu, pociągnęłam za mały uchwyt, a kiedy usłyszałam kliknięcie, wstrzymałam dech. Musiałam teraz dojść do małego okienka przy drzwiach, aby postrzelić natręta oraz sprawdzić, czy więcej osób nie kręci się wokół mojego terenu.
   - Susan... Jesteś tam? - usłyszałam głos po drugiej stronie i niemal natychmiast owiał mnie strach. Cholera, to nie był żaden znany głos z S.S.O.A. To był głos Pana Nieznajomego. - Wczoraj już nie chciałem się cofać, ale... zostawiłaś u mnie w samochodzie swój plecak - dodał, wyjaśniając przyczynę swojego najścia.
   Wypuściłam powietrze z płuc, jednak starając się zachować bezpieczeństwo, schowałam za sobą naładowaną i odbezpieczoną broń. Ostrożności nigdy za wiele, a co by się stało, gdyby on także był mordercą z mojej byłej firmy? Jednak czułam, że to nie było to. Owszem, dziwnie się zachowywał, jak na cywila, jednak moje przeczucie mi mówiło, że i tak coś skrywa, chociaż jest normalny. A na pewno nie jest żadnym mordercom.
    Westchnęłam raz jeszcze i zbluzgałam swoją głupotę. Jak mogłam zapomnieć o plecaku z jedzeniem? Ten facet ma stanowczo za dużo pozytywnych cech, co powinno być karalne, bo zapominam o istotnych rzeczach, takich jak plecach, czy wprowadzania do swojej kryjówki nieznajomego mężczyznę.
   I do swej listy mogę jeszcze dopisać, że otwieranie przed nim drzwi po raz drugi.
   - O, cześć - przywitał się, zaszczycając mnie uśmiechem. - Myślałem już, że cię nie ma i...
   - Wybacz, byłam w łazience - skłamałam i przepuściłam go w drzwiach.
   Wszedł powoli do domu, kierując się do kuchni, a ja raptownie zauważyłam, że mam uchylone drzwi od pokoju, w którym nie tylko spałam, ale także trzymałam broń. Pospiesznie za nim ruszyłam i jednym ruchem po cichu zamknęłam je, starając się, aby nie zauważył.
    I dobrze mi poszło.
    - Przyniosłem twój plecak. - Odwrócił się w moim kierunku i wskazał na przyczynę przyjścia, którą trzymał w prawej dłoni. Zaś, gdy podniósł lewą rękę, zauważyłam całą siatkę piw. - No i... pomyślałem, że się zrewanżuję za wczoraj.
   Odpowiedziałam mu uśmiechem i wskazałam mu brodą, aby usiadł.




___
Chciałam dłuższy napisać, ale niestety bratanek wstał i idziemy zaraz na spacer, a chciałam dzisiaj jeszcze dodać :)
Ej, no! Zauważyłam, że każdemu nie podoba się ten facet-że niby podejrzany. I owszem, macie racje. Coś z nim jest. Ale, znając moje wcześniejsze opowiadania, myślicie, że napiszę coś przewidywalnego? Kochani, powinniście mnie znać już dobrze :D
No cóż... Czas nagli, a dzisiaj mecz towarzyski Polski, więc muszę nadążyć ze wszystkimi rzeczami do roboty. Do usłyszenia już niedługo! :)
Aleksji