czwartek, 29 maja 2014

#2 Fałszywa znajomość






   - Wszystko w porządku? - zapytał mnie mężczyzna, spoglądając w moją stronę chwilowo, po czym wzrokiem znowu omiótł drogę przed nami.
   Westchnęłam przeciągle i dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że wstrzymywałam powietrze ze stresu. Co by było, gdyby faceci z S.S.O.A mnie zobaczyli? Co by było, gdyby mnie złapali? Poznaliby mnie? Poza tym, po jaką cholerę zjawili się w małym miasteczku, które w ogóle nie istniało na mapie? Przyszli tu po mnie?
    Puściłam kolana, które zaczęłam nagle mocno ściskać. Co chwilę patrzyłam na boczne lusterka sprawdzając, czy przypadkiem nie jechali za nami. Jednak ciągle było pusto, a my przemierzaliśmy już las od około dziesięciu minut.
     - Susan? - wyrwał mnie z zamyśleń i ponownie spoglądnął na mnie z troską w oczach. - Co prawda, widziałem tylko, jak rower się rozbija, ale... Czy przypadkiem nic sobie nie zrobiłaś? - zapytał, a gdy zaprzeczyłam, kiwnął powoli głową, jakby nie wierząc w moje słowa. - W takim razie... Czy dobrze się czujesz? Jesteś jakaś zestresowana...
     - Nie, po prostu... - wzięłam głęboki dech i spróbowałam opanować drżenie rąk. - Dzisiaj moja rodzina przyjeżdża, a ja... Chodzę jakoś ostatnio zamyślona. Nie mam po prostu głowy do niczego. A do tego jeszcze ten wypadek...
    - Wypadki chodzą po ludziach. Nic z tym nie zrobisz - powiedział, lekko się uśmiechając, przy czym zrobiły mu się słodkie dołeczki w policzkach.
    Cholera, albo w samochodzie nie działała klimatyzacja, albo przez tego mężczyznę temperatura wzrosła diametralnie. Chociaż miałam styczność z takimi osobami, o takim cudownym pokroju urody, jak on, musiałam mu przyznać, że był diabelsko przystojny. Dopiero teraz mogłam przyuważyć, że jego oczy... Nie. Nadal nie byłam w stanie określić jego koloru oczu, przede wszystkim dlatego, że gdy świeciło na niego słońce, w tęczówkach dało się zauważyć iskierki zielonego i błękitnego odcienia. Był ciemnej karnacji, na co miło się patrzyło, kiedy opalone szerokie barki prężyły się, gdy skręcał kierownicą. Brązowe, krótkie włosy potargane przez wiatr powodowały, że przychodziły mi zbereźne myśli i próbowałam powstrzymać uda, które mimowolnie się ścisnęły.
    A jego uśmiech? Do diabła. Powinien być stanowczo zakazany.
    - Jest rozwidlenie dróg. - Wskazał brodą piaskową ścieżkę i spojrzał na mnie. Miałam przeczucie, że doskonale wiedział, o czym myślałam i że na niego się patrzyłam.
    Poczułam raptownie rumieńce na twarzy.
    - W którą stronę? - zapytał, gdy nie odpowiadałam, ale zauważyłam, że jego kąciki ust znowu drgnęły w uśmiechu.
     Niech go szlag.
     - W prawo - oznajmiłam oschle i spojrzałam się za szybę po swojej stronie, w której tak czy siak, dzięki przyciemnianym szybom, mogłam dostrzec odbicie ziemskiego boga seksu. Poprawiłam swój plecak, który został ułożony na podłożu, między moimi nogami i odchrząknęłam.

 ***

   - Tutaj mieszkasz? - zapytał, gdy dojechaliśmy na miejsce. Właśnie wyszliśmy z samochodu i taksował spojrzeniem drewniany mały domek, w którym właściwie nie było życia. Byłam gotowa w każdej chwili uciec stąd i zniknąć znowu bez śladu, gdy Tajni Zabójcy z  S.S.O.A  mnie znajdą, jednak  p ó k i  co, byłam bezpieczna.
     Nikt nas nie śledził przez całą drogę, ale jednak serce niemiłosiernie mi waliło, za pomocą dawki adrenaliny. Nie miałam pojęcia, że nawet po tych cholernych dwóch lat nadal mnie szukają.
    - Tak - odpowiedziałam mu, zamykając za sobą drzwi od auta. Podczas całej drogi odpływałam myślami, a on co chwile wyrywał mnie z nich, pytając się o drobnostki. Nawet na głupie ''skąd pochodzisz?" odparłam, że z Chicago, co oczywiście było kłamstwem.
     - Uroczo - oznajmił cicho, ale wiedziałam doskonale, że kłamie. Uśmiechnęłam się pod nosem i posłałam mu oczko.
    Doskonale pamiętałam swoją pierwszą reakcję, gdy znalazłam w ogłoszeniu zdjęcie owego domku. Jedynym plusem było to, że stał na pustkowiu i w ogóle nie było śladu ludzi w tych okolicach. Dlatego właśnie bez zastanowienia kupiłam go, nie myśląc o tym, że przez większość czasu będę tkwić w tak okropnych warunkach.
     - Proszę, nie kłam - zaśmiałam się, a on uniósł tylko brew i spoważniał na chwilę. Zdziwiła mnie jego reakcja, jednak zwróciłam się w kierunku drzwi wejściowych, do których właśnie podeszłam i dyskretnie spojrzałam na cieniutki włos, który nadal był w szparze. Otworzyłam je kluczami, po czym, nie wiadomo czemu, zaprosiłam go do środka.
    A nigdy tego nie zrobiłam.
   Gdy wszedł, przeklęłam samą siebie. Nigdy taka nie byłam. Nigdy nie zachowywałam się tak lekkomyślnie, żeby wpuszczać do swojej ''krainy'' obcą osobę. Przede wszystkim dlatego, że w sypialni, gdzie na całe szczęście były zamknięte drzwi, był na wierzchu cały arsenał spluw i amunicji.
    Jednak mężczyzna mądrze wszedł do małej kuchni, z jeszcze mniejszym stolikiem i usiadł bez pytania na krześle. Chciałam w jednym momencie go wygonić, ale... Zabijcie mnie. Za cholerę nie wiedziałam, czemu jeszcze go nie zastrzeliłam. W końcu znał moją kryjówkę i nawet jeśli był cywilem, facetom z  S.S.O.A  zapewne powiedziałby, gdzie mieszkam. Gdybym żyła poprzednim życiem, z całą pewnością wyciągnęłabym spod blatu przyklejony pistolet i wymierzyła mu kulkę w łeb. Jednak nie wiem czemu, po prostu zasiadłam naprzeciw niego, z wcześniej wyciągniętymi piwami z lodówki.
    - Chcesz? - zapytałam, podając mu jedną butelkę, ale pokręcił głową.
    - No coś ty. Prowadzę - stwierdził i się cicho zaśmiał, nieco zażenowany. Parsknęłam śmiechem.
    - Serio? Daj spokój. Jeśli mieszkasz w miasteczku, nic ci nie grozi - oznajmiłam, znając doskonale moje otoczenie. Policja jedynie zatrzymywała obcokrajowców, którym pomagała dojechać do miejscowego motelu.
     Mężczyzna spojrzał się na mnie zainteresowany i jak zobaczył moją twarz pełną pewności, wziął do ręki piwo i otworzył zapalniczką, którą wyjął z kieszeni.
    - Palisz? - zapytałam zaciekawiona, gdy uczyniłam to samo, co on, jednak za pomocą prawdziwego otwieracza, którego wyjęłam z szuflady obok zlewu.
   - Nie - zaprzeczył, a ja uniosłam brew. Jeśli nie palił, po kiego była mu zapalniczka? Jednak on tylko wzruszył ramionami i upił dosyć sporego łyka.
   Poszłam za jego krokami.


*** 

    Pilnując swoich zeznań, po pół godzinie rozmawiania właściwie o niczym, musiałam mu przypomnieć, że moja ''domniemana'' rodzina przyjeżdża wkrótce i najlepiej będzie, jeśli się teraz pożegnamy. On wtedy spojrzał na zegarek i zdziwił się, że aż tak się zasiedział.
    Oczywiście na jednym piwie się nie skończyło. W śmietniku leżało sześć pustych butelek, a śmiech odbijał się od ścian. Nie byliśmy pijani, jednak nie wiem czemu, poczułam z nim jakąś niewytłumaczalną więź. Może powodem było to, że od dwóch lat z nikim nie rozmawiałam?
    Poszłam odprowadzić go do drzwi, lecz powstrzymała mnie moja nuta, która ponownie rozbrzmiewała z radia. Znowu ten sam głos, co przyprawiał mnie o dreszcze.
    Dobra, może i byłam lekko wcięta, bo zaczęłam śpiewać, a właściwie fałszować, na co mężczyzna się głośno i na prawdę sympatycznie zaśmiał. Poczułam przyjemne dreszcze rozchodzące się po całym ciele, gdy usłyszałam ten dźwięk, jednak po chwili facet zniknął za drzwiami równie szybko, jak się pojawił, zostawiając mnie zupełnie samą.
    Było mi potrzebne towarzystwo. I to jak.


_________________
Tak, wiem. Krótki. Ale chciałam cokolwiek dzisiaj stawić, aby zająć się jutro innymi opowiadaniami.
Już oznajmiam, że od 1.07-06.07 nie będzie mnie prawdopodobnie na necie, bo jadę na Kaszuby - a dokładniej do domków wypoczynkowych. W KOŃCU!
No więc...
Prosiłabym o komentowanie. :)
I jeśli się podoba, obserwowanie.
Miłej nocy :3

wtorek, 27 maja 2014

#1 Ucieczka przed światem




***


   Tak wyglądało moje życie sprzed dwóch lat. Szczerze powiedziawszy, cieszyłam się, iż zakończyłam już tamten żywot i w spokoju mogłam spędzić czas, nie zamartwiając się, że dostanę w każdej chwili zlecenie na zabicie jakiejś ważnej osoby. Teraz, po tych dwudziestu czterech miesiącach, mogłam zaczerpnąć świeżego powietrza w swoim małym i odizolowanym domu, który znajdował się w środku lasu, na całkowitym pustkowiu. 
   Nie odeszłam z pracy w sympatycznych warunkach. Szef nie chciał zrezygnować z najlepszego pracownika, ale nie miałam wyboru. Mój mózg był już tak przesilony, że nawet podczas picia herbaty notowałam w głowie wszelkie ruchy gałęzi i patrzyłam, czym mogę zastąpić broń. Nie zawsze nosiłam spluwy, albo noże, bo wytrenowali mnie tak, że nawet chusteczką papierową mogłam zabić. Jednak byłam za bardzo zmęczona tym wszystkim, więc pewnego dnia włożyłam do dużej koperty wszelkie swoje telefony komórkowe z nadajnikiem, wszelkie pistolety i paszporty, i zakleiwszy ją, zaniosłam do swojej siedziby, gdzie położyłam to wszystko pod drzwiami swojego szefa. 
   Później mnie nie było. Uciekłam bez śladu i kupiłam na fałszywe nazwisko mały domek, gdzie nie mieli prawa mnie znaleźć. Zmieniłam fryzurę i zaczęłam nosić soczewki kontaktowe, które zmieniły kolor moich oczu z niebieskich na brązowy. Do najbliższego sklepu, który mieścił się w tak malutkim miasteczku, że nie widniało na mapie, jeździłam rowerem i robiłam tygodniowy zapas zakupów, aby nie pokazywać się często wśród ludzi. Słyszałam dużo pogłosem na swój temat: byłam odludkiem i nawet mówiono o mnie, że mam coś nie tak z głową, ale się nie przejmowałam. Ważne, by nie wtrącali się do mojego życia. Chciałam być sama, z dala od kłopotów, jakie sobie naszykowałam. 
    Ogólnie nie tak sobie wyobrażałam życie w samotności. Właściwie w ogóle nie brałam pod uwagę tego, jak to będzie wyglądać. Jednak sam fakt, że tkwię sama w czterech ścianach, bez telewizora i jakichkolwiek znajomych, powoduje, że czuję się nieswojo. Byłam przyzwyczajona do kontaktów z ludźmi, a teraz całkowicie odizolowana. Jedynym połączeniem ze światem było moje radio, które do tej pory na minimalną głośność było włączone, kiedy ja właśnie zbierałam się do wyjścia, aby skoczyć na cotygodniowe zakupy. W moich uszach rozbrzmiał głos Luck'a Baggers, światowej sławy piosenkarza, który swoim śpiewem powodował u mnie ciarki na plecach. Musiałam przyznać, że jego słowa wpływały głęboko w moją duszę i niemal wiedziałam, jak czuje się nastolatek zakochany w swoim idolu. Dopiero, kiedy uciekłam od swojego życia, miałam czas, aby posłuchać muzyki i dowiedzieć się coś z magazynów o świecie popkultury i o innych rzeczach, które wcześniej mnie nie interesowały. Miałam szeroki zakres wiedzy na temat zabijania i uwodzenia, bo wcześniej tylko na tym opierało się moje życie, a nic innego nie było mi potrzebne. 
    Gdy po trzech minutach trwania w ciszy i trzymania nieruchomo dłoni na klamce Luck Baggers przestał śpiewać, otworzyłam drzwi i zamknęłam je, wkładając w szczelinę na samej górze swojego urwanego wcześniej włosa, po czym zamknęłam drewnianą dechę na klucz. Tym sposobem widziałam dokładnie, gdy wracałam do domu, czy przypadkiem ktoś się nie kręcił. Mały przezroczysty włos nie był widoczny i nawet przy najmniejszym pociągnięciu drzwi mógłby spaść. Nie miałam zamiaru ryzykować, więc nadal korzystałam ze swoim przyzwyczajeń, gdy pracowałam dla Secret Service to the Order of Assassins. 
     Podeszłam do drewnianych schodków i stąpając po nich powoli założyłam ciemnoczerwony plecak. Wsiadłam na rower i przygotowałam się do prawie godzinnej jazdy w kierunku miasta. 

 ***

   Co prawda, byłam już potwornie zmęczona, ale nie poddawałam się. Stałam właśnie w sklepie i ze znużeniem patrzyłam się na półki, nie wiedząc dokładnie, co kupić. 
    Był upał. Ponad trzydzieści stopni w cieniu, a do tego brak klimatyzacji w tym budynku. Po męczącej trasie chciałam zaczerpnąć zimnego powietrza, które jednak nie dane mi było poczuć w pomieszczeniu. Na domiar tego automat z lodowatą wodą, który zawsze stał czynny niedaleko wejścia do małej branżówki, teraz stał zepsuty z napisem ''awaria''. Pokręciłam głową, nie wierząc swojemu nieszczęściu. 
    Do koszyka wrzuciłam konserwy w puszce z czerwoną etykietą. Nie patrzyłam nawet na cenę, ani na to, co właśnie brałam. Chciałam jak najszybciej udać się do zaciemnionego przez drzewa miejsca. Wzięłam jeszcze wodę, jakieś pierwsze lepsze gazety oraz pieczywo i ruszyłam w kierunku kasy. 
    Kasjerka, znając już moje zachowanie bardzo dobrze, kiwnęła mi tylko głową na przywitanie i zaczęła kasować wszelkie artykuły. Podyktowała cenę, a ja wyjęłam z plecaka portfel, płacąc nie swoimi pieniędzmi, po czym spakowałam wszystko i wybiegłam ze sklepu, aby jak najprędzej się stąd oddalić. 
    Gdy byłam jeszcze Brooke Runtison, blondynką o niebieskich oczach, mogłam topić się w pieniądzach. Za każde swoje zlecenie dostawałam z góry, dzięki czemu mogłam przygotować się doskonale do swego zadania. Droga biżuteria, aby wejść na jakiś bal. Kuse sukienki od znanych projektantów, aby zahipnotyzować niejednego faceta. A reszta oszczędności? Została, a ja, już jako brunetka z brązowymi oczami, wzięłam je ze sobą. Umiałam zachować trochę umiaru w sklepie, więc teraz wystarczyło mi, aby wyżywić się na jakieś dziesięć lat. A co później? Później sobie jakoś poradzę. 
    Jechałam rowerem, rozmyślając nad wszystkimi rzeczami związanymi z  S.S.O.A, przez co nie zauważyłam średniego kamienia, na który najechałam niefortunnie kołem. W jeden moment straciłam równowagę i dzięki swoim umiejętnościom zeskoczyłam z roweru, jednak mój sprzęt nie miał tyle szczęścia i wylądował na ziemi ze skrzywionym kołem. 
    Serio? To wszystko przez jeden, mały kamień? - zapytałam siebie i przeklęłam na głos, spoglądając na niebo. Jeździłam tą drogą już od dwóch lat i żadna cholerna rzecz nigdy nie stanęła mi na drodze, a akurat dziś, kiedy było powyżej trzydziestu stopni, nagle mój rower został pokonany? 
    - Do diabła - warknęłam jeszcze do siebie i z nałożonym nadal plecakiem podeszłam do sprzętu, oceniając straty. Po chwili westchnęłam ciężko. 
    Plus był taki, że dało się naprawić. A minus? Cóż... Potrzebowałabym odpowiednich narzędzi, które miałam w swoim domu. A ten zaś był godzinę drogi  r o w e r e m  stąd. Lub ponad dwie godziny szybkim krokiem na piechotę. Czy już wspominałam na temat wysokiej temperatury? Właśnie poczułam, jak ona wzrasta. 
    - Nic pani nie jest? - usłyszałam za sobą męski głos i skamieniałam, gdy zdałam sobie sprawę, że to do mnie. Powolnym ruchem głowy, nie odwracając się do niego, pokiwałam głową i spróbowałam postawić rower, jednak przerwała mi w tym para rąk, które zrobiły to za mnie. 
    - Poczeka pani, pomogę - oznajmił mężczyzna i tak też zrobił. Miałam za to szansę na szybkie obejrzenie go, aby sprawdzić, czy to nie jakiś wysłannik z  S.S.O.A, jednak to, co zobaczyłam, omal nie spowodowało u mnie ataku serca. 
    Nie, nie chodziło tu o niego. Owszem, w sekundę oceniłam wszystko, co było z nim związane. Wysoki, dobrze zbudowany szatyn, o jasnych oczach, której barwa nie była ani zielona, ani nawet niebieska. Miał na sobie szorty plażowe i białą koszulkę bez rękawów, która opinała jego umięśnione ciało. Zapewne wracał z pobliskiej rzeki, choć nie wyglądał mi na plażowicza. Ponadto nie miał przy sobie żadnej broni, jak i nie zarejestrowałam w otwartym samochodzie, który zaparkował za mną, nic, co związane by było, że zechciałby mnie zabić. Uśmiechnął się do mnie tak, że zabrakło mi tlenu w płucach, jednak rzuciwszy okiem ponownie za nim zdecydowałam, że jeśli zaraz nie ucieknę, nie umrę na pewno z powodu braku powietrza. 
    - Rure od przedniego koła trzeba potraktować młotkiem i obcęgami wyciągnąć tę część, aby nie zagradzała oponie. - Zarejestrowałam jego głos i zauważyłam, że nieznajomy pochyla się nad rowerem, oceniając szkody. Zachciało mi się śmiać, bo już sama wcześniej to zrobiłam, ale przynajmniej doszłam do jeszcze większego wniosku, że ten facet jest w porządku. Jest bezpieczny. I jest mi teraz potrzebny. 
    - Susan Muliarts - przedstawiłam się, szybko wyciągając w jego kierunku dłoń. Uściskał ją, racząc mnie uśmiechem, a ja odpłaciłam mu tym samym. - Słuchaj... Mam prośbę - zaczęłam, udając niepewność. Spojrzałam na swoje czarne trampki i zastanawiałam się, czy jeśli nie zezwoli, dam radę stąd niezauważalnie uciec. Ale wiedziałam doskonale, jak radzi sobie S.S.O.A i nie miałam szans. Choć byłam jedną z najlepszych, miałam dwuletnie zaległości. 
    Wzięłam mocny wdech i z odwagą spojrzałam w jego jasne oczy. Kiwnął na znak, bym kontynuowała.
    - Za półtora godziny przyjeżdża moja rodzina, a na piechotę nie dam radę dojść do tego... 
    - Jasne, wskakuj - wzruszył ramionami i skierowaliśmy się do jego jeepa, na którym przypiął zręcznie rower. Przed wejściem mrugnął jeszcze do mnie, a ja spojrzałam się na dwóch mężczyzn w czarnych garniturach, którzy wyszli z nowej audi, rozglądając się po ulicy i zakładając okulary. Zanim mnie zauważyli wskoczyłam do auta i zaczekałam, aż mój kierowca odjedzie. 
    Po chwili już wkraczaliśmy w las.


_______________________
I jak się podoba? :) Chciałam kompletnie coś innego sklepać, ale wpadłam na pewien genialny plan, o którym dowiecie się dopiero za kilka - może kilkanaście? - rozdziałów :3

niedziela, 25 maja 2014

PROLOG






   Z całą pewnością mój szef zdurniał, że dał mi takie zadanie. Nie miałam ochoty na żadne wychodzenie do ludzi, a z całą pewnością nie do takiego super hiper mega faceta, jakim okazał się mój klient. Szczyt bezczelności, że musiałam na domiar tego ubrać jedną z bardziej kusych sukienek w mojej karierze.
   - Napije się pani czegoś? - zapytał mężczyzna naprzeciw mnie, uśmiechając się, przez co uwidoczniły się u niego kości policzkowe. Zastanawiałam się, czy pasowałby takiemu facetowi zarost, który wprost ubóstwiałam. Był ubrany w drogi garnitur i wcale bym się nie zdziwiła, że zegarek, który nosił na lewym nadgarstku, to jeden z  t y c h  złotych  rolex'ów, za które można byłoby zabić. A ja z całą pewnością zabiłabym.
   - Wystarczy Martini. Dziękuję - odwzajemniłam uśmiech, a młody mężczyzna mrugnął do mnie, jednocześnie podnosząc rękę na znak, aby kelner zawitał do naszego stolika. Ten zjawił się po paru sekundach i przyjął od nas zamówienie, ruszając niezwłocznie do baru. Ja zaś bez skrępowania oceniałam mojego klienta, który zauważywszy to, uśmiechnął się zalotnie.
   - Muszę przyznać... - zaczął De Gastio, pochylając się w  moją stronę - ... że ta sukienka idealnie podkreśla kolor twoich oczu.
   Gdyby nie fakt, że byłam przyzwyczajona do takich gadek, zaczerwieniłabym się. Ale jedynie spowodowało to u mnie mdłości i sztuczny śmiech. Facet, może i przystojny, nie miał w ogóle podejścia do kobiet - rzucał tanimi śpiewkami, choć na koncie bankowym miał więcej cyfr, niż mój numer komórkowy.
   - Drogi Edmundzie... - odezwałam się i zatrzepotałam zalotnie rzęsami. - Oczywiście, jeśli mogę się tak do ciebie zwracać - odparłam pospiesznie, na co się zaśmiał.
   - Pięknym kobietom wszystko wolno - powiedział i posłał mi oczko, na co chrząknęłam i spuściłam speszona głowę. Może i miał czar w oku, jednak dzięki rozmowie nie wskoczyłabym mu za żadne skarby do łóżka.
    - To może... - przerwałam na chwilę, bo zjawił się kelner i postawił przede mną Martini z oliwką. Podziękowałam i ponownie spojrzałam na klienta. - Może przejdziemy już do sedna spotkania?
   - Oczywiście, oczywiście - przytaknął i upił łyk Black Russian, nie spuszczając ze mnie wzroku. - Jak to mówią... Najpierw obowiązki, potem przyjemności.
   - Właśnie - przytaknęłam szczęśliwa i wyrównałam materiał czerwonej sukni na udach, chociaż i tak niewiele zakrywał. Pochyliłam się nieznacznie, przez co Edmund zaglądnął mi w dekolt i z aprobatą mruknął. Uśmiechnęłam się.
   - Mówisz, że z jakiej firmy jesteś? - zapytał, a ja wzięłam wykałaczkę do rąk, która leżała na stole i nabiłam oliwkę, wyciągając ją z martini. Włożyłam okrągły zielony przedmiot do ust, a klient z satysfakcją podążał za nią wzrokiem. Gdy przełknęłam i otworzyłam oczy, zobaczyłam, że jego wzrok pociemniał.
    - Ze S.S.O.A. - oznajmiłam, wzruszając ramionami. Zmarszczył brwi, a przez jego twarz przebiegł cień zdziwienia.
   - Dziwne... Nie słyszałem o takiej organizacji - stwierdził cicho, a ja zaczęłam obracać wykałaczkę między palcami. - Od czego jest to skrót?
   - Secret Service to the Order of Assassins* - powiedziałam i kiedy zobaczyłam, że zrozumiał o czym mówię, machnęłam ręką do swojego kierowcy na znak, by włączył silnik. Edmund zorientowawszy się, że jest moim celem, próbował jak najszybciej wstać i uciec, wołając kogoś o pomoc, jednak byłam szybsza i w moment, przeskoczywszy stół, stałam obok niego i wbiłam mu w nerw na karku wykałaczkę tak, że przestał się ruszać. W następnej chwili wylądował na kolanach, a jeszcze parę sekund później tęczówki zniknęły, a na ich miejscu pojawiła się biało-niebieska gałka oczna, z czerwonymi żyłkami.
   A jeszcze chwilę później już nie żył.


*Tajne Służby Zabójców na Zlecenie
____________________________
A oto prolog mojego nowego opowiadania o nazwie ,,Na telefon"
Cóż, nie specjalizuję się w kryminałach, więc mam nadzieję, że jako tako przypadnie Wam do gustu. :)
I oczywiście chciałabym oznajmić, że rozdziały nie będę AŻ tak często dodawane, jak ,,Mamuna", bo już wolę ją szybciej dokończyć, a potem zajmę się częstszymi dodawaniami tego :)
Komentujcie i obserwujcie. :)
Aleksji